czwartek, 18 maja 2023

Noblesse oblige

Czwartego lutego 2018 roku napisałem post - Przychodzimy, odchodzimy. Napisałem, to pewne nadużycie ponieważ zacytowałem tylko jeden z Piwnicznych hymnów. Resztę pozostawiłem wyobraźni. Pośrednio zasugerowałem, że to ja przyszedłem kiedyś i odchodzę teraz właśnie. Schodzę ze sceny taki pan, Pan Nieistotny. 
Cos tam jeszcze skrobnąłem później, bo ciężko tak rzucić coś, co urodziło się z pasji.
Jakiś czas temu zajrzałem na bloga i stwierdziłem, że traciłem  nad nim kontrolę, po prostu nie mogłem się zalogować. A ponieważ zawsze lubiłem wyzwania, zaparłem się w sobie i hasło odzyskałem. Radość zwycięstwa nad materią uspokoiła mnie, może aż nadto.
Dzisiaj wszedłem do panelu zarządzającego  oraz obejrzałem statystki. Z niemałym zdziwieniem zauważyłem  że w ciągu  ostatniego miesiąca zajrzało tu prawie trzysta osób. Kto by pomyślał ?
A ponieważ hołduję zasadzie Noblesse oblige  coś napisać wypada.
Najpewniej na temat sztucznej inteligencji która zagląda na łamy mojego bloga, podbijając mi statystyki. Dodatkowo też umieszcza tu swoje komentarze. Komentarze te to najczęściej linku do innych treści w Internecie. Wszystkie one pisane są cyrylicą, a działalność ta nasiliła szczególnie się po dniu 24 lutego 2022 roku. Wiadomo dlaczego.
Aby uniknąć zarzutów którymi obrzucają się politycy -   Jakim alfabetem pisany jest ten blog? postanowiłem wyłączyć możliwość pozostawiana tu swoich  komentarzy. Skasowałem też ponad 350 takich komentarzy.
Nie wznawiam póki co publikacji na tym blogu zapraszając jednak pod adres 
  

Gdzie można komentować na bieżąco licząc śmiało na moją odpowiedź 

Miłego dnia !  




 

wtorek, 10 sierpnia 2021

Opowieść pod psem a nawet pod dwoma

 Czasem tak bywa, że ciężko jest  dopchać się do swojego łóżka. W czasach drugiej wojny światowej, a i nieco później też, wśród marynarzy służących w  łodziach podwodnych  funkcjonowało pojęcie tzw. ciepłego łóżka. Polegało to na tym, że z przyczyn lokalowych na łodzi było tylko 50 % łóżek w stosunku do zaokrętowanych. Działało tak że ci którzy szli na wachtę zwalniali łóżka, (pewnie powinienem napisać koje, ale jako szczur lądowy uporczywie o tym zapominam) tym  co byli już po służbie. Tak więc wracając do tematu. Zmęczeni pracą marynarze wchodzili do ciepłej pościeli po poprzednikach. Myślę o tym za każdym razem gdy wieczorem moszczę się w swoim łóżku po wcześniejszym zgonieniu z niego psów


 


Dobrze że ten rudy jest tylko czasowo.

niedziela, 4 lutego 2018

Przychodzimy odchodzimy


Przychodzimy, odchodzimy
leciuteńko na paluszkach
Szczotkujemy wycieramy
Buty nasze twarze nasze
Żeby śladów nie zostawić
Żeby śladów nie zostało
Miasta nasze domy nasze
Na uwięzi się kołyszą
Tuż nad ziemią ledwo ledwo
Jak wiatr mały to nie widać
A jak wielki wiatr się zdarzy
Wielka bieda puszczą cumy
Zatrzepocą się zatańczą
Miasta nasze domy nasze
I polecą w stratosferę
Przygarbionych w pustym polu
Bez oparcia bez osłony
Bez niteczki choćby coby
Przytwierdzała nas do ziemi
Wiatr nas porwie i poniesie
Za kołnierze podniesione
Porozrzuca gdzieś w przestrzeni
Nam to nic przeczekamy
A jak skończy jak ucichnie
To wstaniemy otrzepiemy
klapy nasze rączki nasze
Żeby śladu nie zostało
Od początku zbudujemy
Miasta nasze domy nasze
Sprzęty nasze lampy nasze
Żeby wiatr miał czym kołysać
Słowa J. Jęczmyk
Muzyka Z. Konieczny

Piwnica pod Baranami

wtorek, 30 stycznia 2018

Bieganie na biegunie

Kiedy robię weekendowe zakupy według listy, tęsknie za biegunem. Wszystko jedno czy to biegun północny czy południowy.
Papryka wędzona – o jest. Do koszyka
Dlaczego na biegun? Czytałem wspomnienia jakiegoś uczestnika ekspedycji polarnej.
Napisał, że po sześciu miesiącach na stacji badawczej zorientował się jak niewiele rzeczy, tak naprawdę, potrzeba mu do życia.
A mnie lista rośnie
Nasiona Ghia – są. Do koszyka
Chociaż jestem odporny na agresywny marketing i reklamy w mediach mam słabość do mojej żony i koniec końców, kupuję ten nowy żelowy środek do kibla, choć stary płyn świetnie sobie z nim radzi.
Coś się zatłuściło, coś straciło swój dawny blask i coś nie przystaje już do dzisiejszych czasów.
To tak jak z firankami.
Kiedy moja żona uważa, że trzeba je natychmiast wyprać a okna przetrzeć, ściągam pokornie firany choć na mój gust są jeszcze zupełnie czyste.
No ale firanki to damski konik.
Lata temu opowiadano sobie taki dowcip w formie pytania.
- Jak sprawić by kobieta jeszcze kwadrans po stosunku krzyczała?
Wystarczy wytrzeć penisa w firanę
Nie byłem nigdy tak ekstremalny, ale są chwile gdy człowiek chciałby wyjść z domu, albo z tego domu wybiec. Uciekać tak przed samym sobą, na drugi koniec kraju, niczym filmowy Forrest Gump.
Pamiętacie? Buty, czapeczka i w drogę.
Jakże złudne są te marzenia przekonałem się w czasie ostatniego pobytu u fryzjera.
Tam dla zabicia czasu wyczekiwania aż trwała zwiąże, wyłożono plik starych gazet i magazynów
Ponieważ jest to salon damsko-męski oczywistym jest, że nie ma choćby i pięcioletnich numerów Playboya. Roi się za to od damskich magazynów dzięki czemu wiem już jak wyhodować bujną rzeżuchę i co zrobić by suflet nie opadł zbyt szybko.
Tam też studiując damski magazyn, dowiedziałem się jak naiwny byłem myśląc, że do biegania wystarczą mi jakiś buty i ewentualnie czapeczka, oprócz oczywiście celu.
Otóż okazuje się, że cel nie jest najważniejszy, bo nie ważne jest by gdzieś dobiec, a wartością samą w sobie jest właśnie bieganie.
Nim jednak staniemy pośród innych biegaczy, musimy poczynić pewne zakupy takie absolutely must have.
Z prostego wyliczenia wyszyło, że na dzień dobry trzeba wyłożyć prawie dwa tysiące.
No i co panie Gump? Przesrane
Czyżby więc pozostało tylko bieganie na biegunie? 


A więc tak :
Żel pod prysznic 11 zł,-
Czapka z daszkiem 49,50 zł,-
Opaska monitorująca aktywność  659 zł,- ( żeby mieć samodyscypilnę i materiał na Facebooka)
Bluza z kapturem  89,90 zł,-
Biustonosz 199 zł,-
Antyprespirant 14,99 zł
Różowy Top 31,92
Sportowe buty 339,99 zł,-
Puder/ podkład  140 zł,- by biegając wyglądać ślicznie
Legginsy z graffiti stworzonym przez artystę  269 zł,-
Razem 1804,43. 
Opaska na smartfon 29,90 
Pewnie do tego potrzebny jest i firmowy smartfon nie starszy niż 3 miesiące bo wstyd.
Przepraszam, przewaliłem powyżej mówiąc o dwóch kołach

Chyba zrezygnuję i pójdę z psem na spacer. Pokopiemy w krecich kopcach i zachwycimy się  zmrożonym owocami czarnego bzu, pozostałymi na gałęziach. Obejrzymy z oddali zakole Wisły i wrócimy do domu. 
Ona na michę kulek ja na herbatę z kieliszeczkiem nalewki
Koszty?
Nieporównywalne
  


piątek, 26 stycznia 2018

Przyjaciele

Gdzie oni są
gdzie wszyscy moi przyjaciele
zabrakło ich
choć zawsze było ich niewielu
schowali się
po różnych miastach różnych nacjach
pożarła ich
galopująca emigracja

gdzie są moi przyjaciele
bojownicy z tamtych lat
zawsze było ich niewielu
teraz jestem sam *

Tak prawdę powiedziawszy to emigracja zabrała mi tylko szwagra, ale czy szwagier był mi przyjacielem?
Mocno ograniczyłem nazywanie kogoś przyjacielem, po własnych, traumatycznych przeżyciach.
Otóż w odległej przeszłości chociaż w tej galaktyce, będąc przed czterdziestką porzuciłem pracę i wygodne życie w własną rodziną bo mnie o to poprosił przyjaciel.
Przez długich jedenaście lat widywałem się z najbliższymi jedynie w weekendy.
Zatrudniony w firmie w której przyjaciel był szefem, zająłem się organizacją sprzedaży. W moim odczuciu z powodzeniem.
Kalkulowałem, że w godzinach pracy będzie między nami relacja szef - podwładny, a po godzinach zmieni się w przyjacielską. Nie wiedziałem, że kierownicze stanowisko uzależnia jak narkotyk. Ze trudno wyjść z butów szefa nawet na prywatnych imprezach.
W końcu, że ktoś gotów poświęcić wszystko i każdego kto mógłby zagrozić regularnie płaconej tłustej pensji. Dlaczego ja wtedy byłem taki zdziwiony?. Być może zbyt wiele poświęciłem.
Zawód tak wielki, a do dzisiaj dziwię się, że wtedy nie wylało mnie gdzieś w kąciku.
Nie, nie rzuciłem pracy bo byłoby to nieprofesjonalne. Odszedłem jednak w końcu i z oddali obserwowałem jak imperium sypie się, a w telefonie byłego przyjaciela kurczy się lista nazwisk.
Odwiedziłem go w szpitalu gdy zachorował. Dzwonimy teraz do siebie okazjonalnie, ale nikomu nie przyszłoby chyba do głowy nazywać tego przyjaźnią.
Inni przestali się pojawiać gdy sytuacja materialna naszej rodziny poprawiła się nieco. Jakiś nowy zakup był już nie do przełknięcia i telefony zamilkły.
Czy żałuję?
Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli przyjaciel cię zawiódł, to znaczy to mniej więcej tyle, że nigdy twoim przyjacielem nie był.
Tak to traktuję i ja, a ludziom o delikatnym sercu i religijnej duszy powiem, że potrafię nie przeszkadza to w zwykłym, ludzkim wybaczeniu.
Przebaczałem choć potrzebowałem do tego dystansu.
J.U. Niemcewicz napisał, że gdy stracisz, co ci fortuna udzieli, dopiero poznasz czy masz przyjaciół.
Myśl może nie tak pięknie wyartykułowana jak z książek Paulo Coelho, ale jakże prawdziwa.
Kiedy żona siadła na wózku, znajomi czwórkami znikali z naszego domu, chociaż nigdy nie prosiłem ich o pomoc, choć tego duchowego brakowało mi najbardziej.
Niektórzy uważali pewnie, że niepełnosprawnością można się zarazić.
Któregoś dnia, zdecydowanym ruchem skasowałem pokaźną listę kontaktów w swoim smartfonie.
Dziewięć lat zmagania się niepełnosprawnością zahartowało nas i impregnowało.
Pozdrawiam więc przyjaciół, którzy odeszli gdy tylko skończyły się ich problemy.
Chcesz liczyć? Licz na siebie - to moje ulubione powiedzenie.
W sumie to jestem szczęściarzem, bo od lat mogę liczyć na własną żonę. Mam nadzieję, że i Ona może to o mnie powiedzieć
A poza tym?
Poza tym widziałem taki kubek porcelanowy z napisem:
Z każdym dniem mojego życia rośnie liczba osób które mogą mnie pocałować w dupę.
A może to był podkoszulek?
Nie ważne. Ważne że nasiliło mi się to po pięćdziesiątce.
A tu szósty krzyżyk puka do drzwi, a więc wprawa jest.


*) Biała flaga Republika


wtorek, 9 stycznia 2018

Za zdrowie mojego Szwagra

Wczoraj, wieczorową porą zadzwonił telefon. Spojrzałem na wyświetlacz ale nie ułatwiło mi to podjęcia decyzji. Nie wiedziałem czy podjąć czy też odrzucić połączenie, bowiem wyświetlany numer nic mi nie mówił.
Zaryzykowałem.
Dzwoniła bratanica zony, zapraszając na organizowaną pod koniec stycznia sześćdziesiątkę ojca, czyli urodziny mojego Szwagra.
Gładko uniknąłem jasnej deklaracji, uzależniając wyjazd od pogody, która jak to w zimie może być różna.
- Intryga szyta tak grubymi nićmi – powiedziałem do żony odkładając aparat – To widać słychać i czuć
Prawda – powiedziała żona i był to w zasadzie jedyny komentarz do całego zdarzenia.
O co chodzi?
O to że oczekiwałem oficjalnego zaproszenia
Dlaczego?
Mój szwagier obchodzi w tym roku sześćdziesiątkę. Pora właściwa dla życzeń i gratulacji.
Problem jednak w tym, że od ponad dziesięciu lat pomnaża on PKB Irlandii. Do Irlandii zaś trochę daleko. Zresztą jakoś nigdy nie wyszedł temat jakiejś wycieczki w tamtym kierunku.
Nie można tak dla kaprysu targać przez pół Europy, żeby komuś powiedzieć – Hej! Jesteśmy.
Na okoliczność Jubileuszu Szwagier przylatuje do córki która mieszka gdzieś tam na południowym zachodzie naszego pięknego kraju.
Szwagier przyjeżdża jak ja to nazywam „po szwagrowemu”, czyli w sobotę wieczorem. Mnie czeka dwieście kilometrów w jedną stronę, a potem z powrotem w tym samym dniu . Wszem wiadomo że w poniedziałek trzeba być w pracy.
Niedzielne spotkanie to będzie raczej urodzinowa herbatka u Ciotki Klotk niż ryk wyliniałych, ale zawsze lwów.
Zapakuję więc żonę do auta tym niedzielnym porankiem, obciążając tylną oś teściową i dalej na spotkanie nieznanego. Bo ile Szwagra znam ( czasem mi się wydaje że jak zły szeląg) to nie widziałem scenografii czyli domu jego córki.
Ktoś teraz powie, że trudno mi dogodzić i że powinienem się cieszyć z zaproszenia.
Ależ cieszę się i pewnie z przyjemnością pojechałbym tam w cieplejszych miesiącach, zakładając nawet jakiś delikatny nocleg.
Jak zwykle o życiu decydują drobiazgi. W odświeżanej pamięci drobiazgi rosną i przybierają rozmiary kamieni w Stonehenge.
A że Szwagier wyrył swój ślad w moim życiu może świadczyć choćby fakt, że już dwa miesiące po rozpoczęciu blogowania w listopadzie 2008 r poświęciłem mu post, który Onet zamieścił na swojej pierwszej stronie. Ktoś z komentujących zarzucił mi, że swoim postępowaniem zniszczyłem rodzinę.
Zaraz, zaraz, A czy szwagier to jeszcze rodzina?
Takie pytanie postawiłem w tytule posta który przypominam poniżej

Czy szwagier to jeszcze rodzina ?
28 lis 2008

W jednym z odcinków kultowej „Stawki większej niż życie” pewien kolejarz zwraca się do dowódcy partyzantki o zwolnienie zatrzymanego szmuglownika. Komendant pyta
- To wasza rodzina ?
- Zaraz tam rodzina. Szwagier – odpowiada kolejarz
A więc jak to z nim jest? Czy szwagier to tylko złośliwy dodatek do żony, jak teściowa i otrzymuje się go w pakiecie? Czy może relacje z nim można ułożyć w sposób prawidłowy, normalny i rodzinny?
Na początku wczuj się w sytuacje szwagra. Ty jesteś w końcu facetem który każdej nocy śpi z jego siostrą. To może być już powód jego nerwic i depresji.
Jestem zdania, że na bycie rodziną trzeba sobie zasłużyć, nic nie działa bowiem z automatu. Nie widzę jednak powodu dla którego nie mielibyśmy polubić i zaakceptować tego faceta, który widywał w młodości twoją żonę bez ubrania. W przeciwnym wypadku pozostaje nam tylko ukute przeze mnie stwierdzenie : szwagier szwagrowi szwagrem .
Mój szwagier (powiedzmy) Leszek, towarzysz nie jednej wspólnej imprezy , współsłuchacz Cohena, miłośnik wina i fajek, które namiętnie paliliśmy zaraz po ślubie stał się w pewnym momencie naszego rodzinnego życia ofiarą.
Spokojnie, stał się ofiara testu na luz wewnętrzny i poczucie humoru.
Pracowałem wtedy w firmie rozprowadzającej akcydensy. Pod tą dziwaczną nazwą kryją się wszelkiego rodzaju druki do wykorzystywania w administracji państwowej i działalności gospodarczej. Delegacje, kartoteki magazynowe czy na przykład upomnienia z biblioteki.
Właśnie to ostatnie nasunęło mi pewien pomysł związany z moim szwagrem.
Namiętny czytelnik dobrej literatury któregoś pięknego dnia otrzymał pocztą wezwanie do zwrotu do biblioteki całej serii książek. Wszystkich jakimś trafem o zabarwieniu erotycznym. Te wymyślone tytuły wraz z autentycznymi opracowaniami wypożyczono w nieistniejącej bibliotece. Niedzielny obiad u teściowej z początku spokojny, zakończył się żalami szwagra, że oto jakiś erotoman na jego konto wypożyczył kupę książek o seksie i ich nie zwraca.
Ulica na jakimś zadupiu Krakowa wymagała dojazdu trzema autobusami miejskimi. Szwagier był zdruzgotany.
Nic nie sprawia większej przyjemności niż zrobić dowcip komuś kto się tym przejmuje. Kiedy stwierdziłem, że haczyk złapał i szwagier odpowiednio się przejmuje, powiedziałem :
- Stawiasz wino a ja powiem Ci co zrobić.
Po degustacji winka potargałem wezwanie i przyznałem się do dowcipu. Szwagra puściło.
Stał się jednak czujny i początkowo nie wierzył nawet w kwity z elektrowni.
Dla mnie oznaczało to tylko jeszcze większe wyzwanie
Minęły dwa lata od tamtej sytuacji. Zbliżały się trzydzieste urodziny mojego Szwagra. Postanowiłem, że uczcimy te urodziny z rozmachem. Przygotowałem więc wezwanie do odbycia dwutygodniowego szkolenia wojskowego. Druk miałem pod ręką, ale żeby nie powielać bezmyślnie starej sytuacji, podobne wezwanie wysłałem również do siebie. Dla równowagi.
Tu muszę dodać, że jesteśmy z tego samego roku.
Jubileuszowa impreza nadeszła. Udałem się z na imprezę. Przysłowiowe pół litra i szaliczek, życzenia, cmok-cmok z dubeltówki i do stołu. Szwagier stanął mi jednak na drodze do biesiadnego stołu. Uśmiechnięty, że oto złapał mnie na żarcie, grożąc palcem powiedział
- Oj szwagier, szwagier, nie dam się nabrać…
Wtedy ja wyciągnąłem z kieszeni swoje wezwanie. Podstawiłem mu pod nos i spytałem
- Czy o takie żarty ci chodzi?.
Leszek zaniemówił. Osunął się z lekka po futrynie i stracił humor. Drinkowaliśmy więc i narzekaliśmy na niedogodności służby wojskowej. Gdzieś koło dziesiątej wstałem i powiedziałem
- Leszku, Szwagrze mój, mam dla ciebie wspaniały rocznicowy prezent. Kieruję cię do cywila.
I tym razem przyznałem się do dowcipu. Ulga jaką poczuł w tamtej chwili była bezcenna. Nieraz ją zresztą wspominał w towarzystwie tak zwanych osób trzecich.
Tak to żartując sobie od czasu do czasu wychowywaliśmy dzieci, odwiedzali się czasem nie zapominając o drinkowaniu( oczywiście z umiarem.
Aż nadszedł ten dzień kiedy poruszyła się ziemia. Jesienny i ciepły.
Późnym popołudniem wybraliśmy się do Szwagrówki jak nazywałem mieszkanie Leszka. Pewnie na jakąś herbatę z pogaduszkami.
Domofon burczał - brrrrrr !!. Czekamy, słychać już ujadającego psa na czwartym piętrze i pytanie z głośnika
- Kto tam ?
- Ja w sprawie kradzieży samochodu – odpaliłem trochę automatycznie, działając na tzw żywioł. Szwagier zawsze tak na mnie rozrywkowo działał . Usłyszałem dźwięk zamka elektrycznego i nim zdążyłem cokolwiek wytłumaczyć, Szwagier z czwartego piętra był już na parterze. Kiedy mnie zobaczył przeklął tylko z lekka i zaczął wracać po schodach do góry.
Weszliśmy do domu ale emocje były tak wielkie, że Lechu aby rozładować emocje zdjął sweter i rzucił przez cały pokój, Sweter zatoczył łuk i spadł na kwiatka. Dorodna dracena w jednej chwili straciła pióropusz i stała taka goła, w dużej donicy na małym taboreciku. Patrząc na efekty tego odstresowania, Lechu podbiegł do gołego pnia i skopał go z podwyższenia. Ziemia rozsypała się wokół ale doniczka nie pękła. Szwagier jak w jakimś amoku skoczył dwa razy na donicę ( a jest człowiekiem dużej wagi i miary) aż ta rozpadła się na kawałki.
Nie czekałem na ciąg dalszy salwowałem się ucieczką albo inaczej wycofałem się na z góry upatrzone pozycje . Po około pół godziny wróciłem do domu Szwagrów i przepraszając za zaistniały incydent zapewniłem, że nie będę robił sobie z niego dowcipów.
Słowa dotrzymałem ale przez to nasze kontakty stały się wyprane z emocji, sztampowe i trochę sztuczne. Z czasem prawie zanikły.
W ostatnim dowcipie nie uwzględniłem wielkiego przywiązania szwagra do własnych rzeczy. Teraz spotykamy się tak rzadko, że spokojnie mogę powiedzieć
- Wszyscy swoi tylko szwagier obcy
A może to tylko dlatego, że wyjechał do Dublina ?



środa, 3 stycznia 2018

Te chwile kiedy czuję sie lepszy niż jestem.

Lubie sobie poczytać Księdza Bonieckiego. Korzystam z darmowej możliwości czytania Tygodnika Powszechnego. Kiedyś lubiłem też Księdza posłuchać, ale okazuje się, że w moich gustach różnię się zdecydowanie od przełożonych Duchownego.
Bez oglądania się na zasady pisowni języka polskiego specjalnie użyłem określeń funkcji z małej albo dużej litery.
Od dawna uważałem, że po takiej lekturze czuję się lepszy. Nie żebym był lepszy, ale czuje się lepiej. To takie trudne w ostatnich zwłaszcza czasach.
Znak czasów jest zaś taki, że pozostaje mi tylko lektura tekstów.
O moi rodzice. Chwała Wam za to, że nauczyliście mnie czytać. Czytać ze zrozumieniem – parafrazowałem cytat z Moliera.
Fragment z felietonu który poruszył brzmiał:
... Mówi się niekiedy, że żyjemy w czasach bylejakości, bez prawdziwych autorytetów. Ale może my prawdziwych autorytetów wcale nie chcemy, a na miejsce zajmowane dotąd przez autorytety stawiamy podobne do nas miernoty, „autorytety” na nasz własny obraz i podobieństwo? Autorytety prawdziwe zaś co najwyżej uznajemy dopiero po ich śmierci? Iluż jest pośmiertnych piewców wielkich ludzi, którzy kiedy ci żyli, albo ich lekceważyli, albo zatruwali im życie. *1
Ze smutkiem muszę przyznać, że ta niechęć do autorytetów to nie jest wynalazek ostatnich czasów.
W czasach słusznie minionej epoki, też gardziło się autorytetami. Autorytetem zgodnie z logiką był w danej chwili jeden człowiek, a jednostka była niczym.
Majakowski napisał że
Jednostka - zerem, jednostka - bzdurą, sama - nie ruszy pięciocalowej kłody, choćby i wielką była figurą, cóż dopiero podnieść dom pięciopiętrowy.
Wartością była partia, podejmująca wspólne decyzje. Kolektywne a więc pozwalające na ukrycie się za plecami towarzysza. W wypadku wtopy też uwalniały od odpowiedzialności plecy towarzysza. Jakież to bezpieczne.
Zadziwiające jest to, że mając w takiej pogardzie jednostkę doprowadzono w czasie tak zwanego okresu błędów i wypaczeń do jej kultu. Ale to już całkiem inna historia.
Potrzeba nam dobrych wzorców, ludzi z których dorobku można by czerpać własnym rękami.
Zauważył to nieodżałowany Bułat Okudżawa który śpiewał parę dekad temu
A przecie mi żal, że nad naszym zwycięstwem niejednym Górują cokoły, na których nie stoi już nikt  *2
Wyciągnęliśmy naukę z historii?
Tak, tak. Jednostka teraz wszystkim. Znów w modzie cokoły, Naczelnik, Sulejówek choć jakby bardziej „neo”.
Analizując słowa Księdza Bonieckiego zauważyłem, że korzystamy z dorobku kolejnego wielkiego Polaka. Wszak to Mikołaj Kopernik napisał rozprawę o wypierana pieniądza lepszego przez pieniądz gorszy. Odnoszę wrażenie, że ta ze wszech miar aktualna pozycja odnosi się nie tylko do pieniędzy