Mówią, że to co cię nie zabije to
cię wzmocni.
Banał i bzdura.
Po kolejnym potknięciu, powinienem
samotnie i z łatwością dźwignąć pień starego dębu, albo
przynajmniej samochód z pasażerami. Powinienem być herosem,
tytanem i supermenem w jednym.
A mnie każde kolejne takie
doświadczenie dociska do ziemi coraz bardziej.
Nie, nie wzmacniają mnie te ostatnie
niepowodzenie.
Które to z kolei w jednym tylko temacie?
Czwarte? Nie, to już niestety piąte.
Piąte.
Zakładałem najwyżej jedno. Dlatego
po nim powtórzyłem sobie banał o wzmocnieniu. Drugie dobiło mnie
najmocniej obniżając samoocenę.
Po trzecim, niczym Tewje Mleczarz ze
„Skrzypka na dachu” podniosłem oczy do góry i bezczelnie zapytałem :
- Dobry Boże, czy mocno zaburzyłoby
to Twój boski plan, gdybym na tym polu nie notował kolejnego
niepowodzenia?
Wyszło na to, że chyba by zaburzyło.
Po ostatnim zastanawiam się czy
ciągnąć sprawę dalej to ma jakikolwiek sens?
Przygięło mnie do ziemi tak, że
zauważyłem swoje mocno znoszone buty.
-Pora by je zmienić – pomyślałem -
Jakoś nawet nie było czasu o tym ostatnio pomyśleć.
Czy to ma jakiś sens?
Wszystko wydaje mi się jakieś takie
szare i pozbawione głębszego sensu.
I pewnie przyszło by nauczyć się rozpoznawać
wszystkie odmiany szarości, gdyby nie Żona.
Ona w tej chwili ma więcej wiary, niż
ja w swoje możliwości.
Ciekawe to, bo dotychczas to ja
musiałem dzielić z nią mój optymizm.
Optymizm? Gdzież on się podział?
Ktoś powie, że to tylko jesienne
przygnębienie.
Nie, nie. To nie ma nic wspólnego z
jesienią. Chociaż z porami roku zwłaszcza tymi uciekającymi już
tak.