Rośnie nam pejzaż za pejzażem
ziemia co chwilę zmienia twarze
pejzaż zawiły jak poemat
a temat taki zwykły temat
Pejzaż horyzontalny
horyzont różny niebanalny
człowiek jak stwórca nieobliczalny
Rosną budowle na ugorach
jest tylko jutro nie ma wczoraj
wiatr targa wiechy coraz to nowe
i coraz większa trwa budowa
Wiesław Dymny
Jest tylko jutro nie ma wczoraj - napisał
ładnie Wiesław Dymny a piwniczni artyści śpiewając w rytm muzyki
skomponowanej przez Jana Kantego Pawluśkiewicza stworzyli kolejne
arcydzieło.
Ja w każdym razie jestem zachwycony i
nucę „Pejzaż” w chwilach gdy mi się nic nie chce dla
motywacji, lub wtedy gdy jestem gotów na wszystko i wtedy jako
formę zachwytu nad światem. Mnie to autentycznie pomaga.
Czy przedstawiciele pewnej agencji
reklamowej też byli zasłuchani w pieśń o tym, że nie ma wczoraj, tworząc swoje słynne
hasło reklamowe napojów Tiger – chrzanić to co było, ważne to
co będzie?
Z pewnością nie, bo po wizycie w
Piwnicy świat zawsze widzi mi się piękniejszy a i we mnie wzbiera
chęć by do tej piękności dołożyć swoje trzy grosze.
Copywriterzy zagrali raczej jakąś fałszywą
walutą.
Czy nie ma już świętości?
Zadaję sobie tak postawione pytanie,
zwłaszcza po ostatnich wypowiedziach jednego z arcybiskupów.
Przykład idzie z góry lub ryba psuje
się od głowy.
Dla mnie polityka to szambo a cytując
najbardziej znanego ojca dyrektora – Nie nazywajmy szamba
perfumerią.
Po co więc ten cały ozdobny wstęp?
Ano po to, że odbyłem podróż w
teraźniejszość która dla mnie jest powrotem do przeszłości i
okazało się, że czasem wczoraj jest o wiele ciekawsze od jutra.
Wracam wspomnieniami do mojego
domu w Gorcach. Stara chałupa remontowana w każdej wolnej chwili i
za pomocą każdego wolnego grosza przeszła w inne ręce.
Było to jakieś pięć lat temu i
oznaczało dla mnie koniec pewnej epoki i rozpoczęcie nowego innego życia,
trochę po pięćdziesiątce.
Z mniejszym bólem pozbywałem się domu
widząc, że trafia w ręce pasjonatów wędrówek, ludzi zakochanych
w górach.
Potem nie miałem odwagi pojechać tam
by oglądać jak inna dłoń gładzi wybłyszczoną z upływem lat
mosiężna klamkę, a tuje przycinane są na inną modłę
Sam zresztą miałem dużo pracy przy
nowym nabytku tak, że ten brak wyjazdów nie odbierał mi chęci do
życia.
Grom z jasnego nieba uderzył mnie dwa
lata temu, dokładnie pierwszego stycznia.
Dom na wskutek jak to napisano w
protokole „ splotu nieszczęśliwych zdarzeń„ spłonął
doszczętnie, tak jak doszczętnie płoną stare drewniane domy.
Czego nie strawił ogień, rozebrali
ludzie i tak skończyła się prawie studwudziestoletnia historia
domu.
Z podesłanych zdjęć wyzierał
smutek, beznadzieja i krzyk rozpaczy.
Minęło dwa lata kiedy w końcu dane mi było
być w okolicy. Niczym na wiejski cmentarz udałem się na teren
który pozostał po domu którego już nie ma.
Poprzez uchyloną furtkę która jakby
zapraszała do wejścia, ostrożnie zajrzałem do środka.
Pozostała gliniana piwniczka,
pracowicie wysklepiona za pomocą rzecznych kamieni, obsadzonych na
glinie. Podawane z niej piwo miało zawsze właściwą temperaturę.. Teraz
spalone drzwi nie pilnują właściwej temperatury, zresztą kto
miałby tam wkładać piwo?
Murowana łazienka ze szczątkami
nowoczesności stoi mocno okopcona, daleka od elegancji glazury i
chromów armatury. Ktoś wrzucił tam okno które cudem nie spłonęło,
aby nie rozmokło w czasie wiosennego deszczu. Dla kogo ma pozostać
suche? Chyba i ono samo tego nie wie.
A poza tym betonowe wylewki które
kruszą się od deszczu mrozu i piekielnego słońca. Pomiędzy nimi kiełkują dzikie drzewa
a niektóre mają się już całkiem dobrze.
Niczym dżungla, zieleń wchodzi na
resztki domu. Leśne maliny porastają wypielęgnowany kiedyś
trawnik a ocalały z pożogi taras cały pokryty jest winoroślą, kiedyś misternie przycinaną dla lepszych zbiorów. Teraz kiści nie
widać za to nadmiar liści oplata dokładnie, samotnie stojący i
niepasujący do otoczenia taras. Kamienny grill ledwo wystaje z burzy traw i tylko wysoki komin świadczy o jego lepszych dniach. O
chwilach kiedy na ruszcie opiekały się pstrągi z okolicznych
hodowli.
Pośród samosiejek, traw i zwyczajnych
pokrzyw jak jakiś kaprys stwórcy przebija się cis, jakiś wybujały
jałowiec, parę srebrnych świerków i złociste tuje. Tworzy to w
sumie jakąś eklektyczną całość, jest też świadectwem tragedii
która się wydarzyła.
Im dłużej przebywałem na tych zgliszczach
tym bardziej chciałem doświadczyć przeszłości.
Mocno wzruszyłem się na widok
kołowrotka który kiedyś zdobił poddasze.
Trochę jedynie nadpalony mógłby
jeszcze dożywać swych dni w suchym miejscu. Ktoś zdecydował
jednak inaczej.
Dalej, spomiędzy kawałków gruzu
wystawało drewniane skrzydło. Co prawda zeszło z niego złotko ale
kształt anielskiego upierzenia był bardzo dobrze rozpoznawalny.
Sięgnąłem po nie. Poddało się
łatwo i okazało się że poza połową skrzydła nie ostało się
nic. Kiedyś była to cała kapela aniołów z instrumentami.
- Oj aniele, aniele. Miałeś pilnować
domu, a ty zagapiłeś się wtedy gdy trzeba było twojej czujności. Może w próżności swojej zachwyciłeś
się pozłotką skrzydeł? A może mieszkańcy domu nie zrozumieli
twego ostrzeżenia? Może krzyczałeś zbyt cicho jak na ludzkie
ucho? A może po prostu utraciliśmy te umiejętność słuchania aniołów stróży, bo tradycyjną rolę stróży przejęli ochroniarze z agencji ochrony?
Może za każdym razem gdy dzieje nam
się coś niedobrego, powodem jest zbyt słaby krzyk tych naszych aniołów
opiekunów?
Może, może, może.
Utraciliśmy tę potrzebną umiejętność
słuchania przyrody. Gorzej, każemy jej milczeć w imię bieżących
zysków i kalkulacji. Tak jakby nie było jutra, wczoraj było
nieważne a liczyło się tylko dzisiaj. Tylko tu i teraz, w przeliczeniu na kurs franka.
A pejzaż horyzontalny?
Kto ma teraz czas by gapić się na
horyzont?
Mój pies i kot czynią to pasjami, ale
to już zupełnie inna historia