Pan Nieistotny podjął decyzję w
kwestii zasadniczej. Uczynił to już jakiś czas temu i nawet
poinformował o tym swoich bliskich.
- Życzę sobie aby po śmierci
spopielono moje zwłoki, a jeżeli tylko prawo na to pozwoli,
rozsypcie je w moich ukochanych górach.
Na sprzeciw rodziny, że oto przed nim
z pewnością sporo jeszcze, mniej lub bardziej udanych lat,
odpowiedział :
- Z pewnością tak, ale lepiej mieć
pewność, że wszyscy zrozumieli jak brzmi tak zwane ostatnie
życzenie.
Było, minęło i Jan Maria nie wraca
do tego przy każdej okazji. No może tylko raz do roku przy dniu
Wszystkich Świętych. Zapalając lampkę na grobie najbliższych
mówi do syna
- A mnie …
- Wiem wiem – odpowiada Syn –
Ciebie spopielić.
W swoim zdecydowaniu Jan Maria
Nieistotny miał jednak chwilę zawahania. Stało się to po
przeczytaniu tekstu na Onecie o tym, że wielu Brytyjczyków nie stać
na tradycyjny pogrzeb swoich bliskich.
„ Pogrzeby w Wielkiej Brytanii są
tak drogie, że część rodzin decyduje się na spalenie ciał
bliskich w ogrodzie. Prawo na to pozwala - informuje "Mirror"
...
„Dlatego, aby obniżyć koszty do
minimum, rodziny decydują się na palenie zwłok swoich bliskich na
własnych podwórkach. Steve Rotheram, wspierający Lewell-Buck w
przeforsowaniu reformy usług pogrzebowych przyznaje, że to dość
powszechny zwyczaj. Brytyjskie prawo na to zezwala - trzeba tylko
dostosować się do restrykcyjnych wymogów sanitarnych. Ciało nie
może znajdować się zbyt blisko źródeł wody i musi spoczywać
minimum pół metra nad ziemią.”
- Jaja se robicie - pomyślał przez
chwilkę Pan Nieistotny.
Sprawdził jeszcze raz datę publikacji
jak również jej treść. Zgadza się.
- Cholera. Ponoć za dziesięć lat
całkiem dogonimy zachód. A, że nam najłatwiej przychodzi doganiać
skrajności, to los mojego ostatniego życzenia nie jest już taki
całkiem taki pewny.
Los jak los ale sposób jego
realizacji.
Prośba o pomoc, jaką Pani Nieistotna
zgłosiła, przerwała potok myśli który zaczął wypełniać pewne
ośrodki w mózgu Jana Marii Nieistotnego.
Coś przełożył, coś położył,
jeszcze coś innego odniósł na miejsce. Wieczór zleciał i
nadszedł czas nocnego wypoczynku.
Gdy nadchodzi noc budzą się upiory -
tak chyba brzmi to stare powiedzenie?
Tak naprawdę brzmi ono - gdy rozum
śpi, budzą się upiory. Ale od czego w końcu jest noc? Od spania.
Od spania całego człowieka.
Pan Nieistotny przed samym zaśnięciem
ogarnął jeszcze plan prac na dzień następny a zaraz potem wcisnął
w uszy słuchawki od telefonu komórkowego i włączył aplikację
radia.
Radio nastawione na ulubioną falę od
razu zaczęło nadawać dyskusję na temat dysfunkcji wątroby
i sposobów jej leczenia. Alternatywą
było wsłuchanie się na innej częstotliwości w przepis na to jak
zostać świętym. Ponieważ świętym już nie zostanie,nie zostanie
nawet świetnym dlatego też Pan Nieistotny wrócił do wątroby.
Lekceważył już ją od dawna, a
zwłaszcza zalecenia w sprawie dbania ten organ, dlatego też Jan
Maria Nieistotny ziewnął przeciągle raz i drugi, a potem całkiem
oddał się w objęcia Morfeusza nie bacząc na to, że nomen omen
był to uścisk jednopłciowy.
Świat delikatnie zawirował i rozmył
się w gęstej nieprzeniknionej szarej mgle.
***
Ostre światło uderzyło go w oczy,
Nie podniósł jednak powiek. Nie mógł bowiem tego uczynić.
Leżał wyciągnięty na plecach a ręce
ułożone wzdłuż ciała były bezwolne. Tak samo jak powieki i cała
reszta ciała.
- Gdzie ja jestem – myśli kłębiły
się pod czaszką, zapętlając się z nowymi pytaniami.
- Spokój, tylko spokój może mnie
uratować – pomyślał i wbrew rodzącej się histerii zaczął
liczyć od dziesięciu do jednego, a potem odwrotnie od jednego do
dziesięciu, dwudziestu i trzydziestu.
Gdzieś tak koło osiemdziesięciu
pojawiła się świadomość miejsca. Pomimo zamkniętych oczu,
widział swój ogród kwitnący i piękny o tej porze roku. Obsypane
kwieciem jabłonie pachniały tak, że ich zapach przyprawiał o
zawrót głowy. Pachniał bez, ukazując światu swoje
bladoniebieskie kwiaty. Kwitło zresztą wszystko, co było w
ogrodzie. Wywołało jego zdziwienie, bo przecież każda roślina ma
swój czas. Czas życia i czas umierania.
Nie to jednak zdumiało najbardziej
Pana Nieistotnego. Najbardziej zaskoczył go widok kogoś leżącego
w cieniu drzewa.
To był on. Jan Maria Nieistotny leżał
nieruchomo na trawniku w pozycji określanej jako horyzontalna.
- Zaraz, zaraz, dlaczego ja widzę
siebie?
- Halo halo jest tam kto? Czy ktoś
mnie słyszy? Co to za żarty?
Nikt nie odpowiedział, tylko duża
czarno złota wypasiona mucha siadła mu na czole, łaskocząc
niesamowicie. Nie mógł jednak wykonać żadnego ruchu by ją z tego
czoła zgonić.
Nie zwracając uwagi na niego i jego
wątpliwości, a tym bardziej muchę łażąca mu po twarzy, w
ogrodzie krzątali się jacyś ludzie.
Jeden układał drewniane palety. Dwie
w pierwszej warstwie, dwie w drugiej. Potem dołożył jeszcze
warstwę trzecią i zmierzył całość metalowa taśmą mierniczą.
- Jest pięćdziesiąt centymetrów –
powiedział jeden – Daje palety bo to drzewo świerkowe więc
dobrze się pali.
- Musisz dołożyć buka. Buk długo
trzyma ciepło – doradził drugi.
- Co fakt to fakt. Buk trzyma dobrze i
płonie powoli. Nasz bohater zgromadził go zresztą sporo w swojej
przezorności. Tylko ręką sięgnąć.
- Dwadzieścia metrów od kranu też
jest – dodał - tak więc odległość od źródła wody została
zachowana.
- W zasadzie to można powoli zaczynać
- Pierwszy spojrzał na zegarek – Za kwadrans dwunasta. Zaczniemy w
samo południe.
- Możesz machnąć na sąsiadów.
Siedzą na tarasie, a wdowa przygotowała szwedzki bufet. W końcu to
wszystko jedno gdzie się pije to wino. Nie?
Trudne do rozpoznania osoby były mu
bliskie i obce zarazem. Nie to było jednak problemem. Problemem był
brak możliwości porozumienia się z nimi. Usta nie chciały wydusić
z siebie najmniejszego grymasu. Krzyk który rodził się w głowie,
grzązł gdzieś w tchawicy, czyli wbrew fizyce zapadał się w dół.
- Co wy chcecie robić?
Odpowiedziała mu cisza. Jego umysł
już znajdował się na granicy wrzenia.
- Zaraz, zaraz. Myśleć, myśleć.
Pięćdziesiąt centymetrów, daleko od źródła wody - Coś mu to
zaczęło przypominać.
Zaskoczył w końcu, że owi tajemniczy
oni przygotowują dla niego tę specjalną i ostatnią uroczystość
- To se facet odejdzie po angielsku -
stwierdził pierwszy
- Znałem go. On zawsze lubił z imprez
wychodzić po angielsku.
- No to będzie miał jak lubi.
- Hej tam. Słyszycie? Wychodzić to
nie znaczy odchodzić. Hej tam czy mnie kto słyszy? Nie chcę, nie
chcę po angielsku! Cholera i fuck do kompletu, to nie ma już dla
mnie profesjonalistów?
Napiął się i ile sił znalazł w
zgasłych płucach, wyrzucił z siebie protest poprzez krótkie -
- Nieeeeeeee!
Udało się! Krzyk rozdarł ciszę.
Zaraz też pociemniało mu w oczach, co nie wydawało się niczym
dziwnym biorąc pod uwagę wysiłek włożony w krzyk.
- Jan, Jan!. Jezus Maria - usłyszał
krzyk i zaraz poczuł szarpanie.
Ręce. Ręce drgnęły i ruszyły.
Powieki podniosły się powoli i w tej chwili nie był już w
ogrodzie ale leżał we własnym łóżku. Obok Najważniejsza, która
najpierw szarpała go za ramię a teraz trzymała mocno jego dłoń w
swojej, jakby chciała utrzymać duszę wyrywającą się, to
znowu wpadającą w ciało małżonka.
- Jak już to Jan Maria – wydusił z
siebie
- Co się stało? Tak krzyczałeś
przez sen?
- Ja? Co? Ja ... w ogrodzie. Ja Ja -
najwyraźniej bełkotał Nieistotny.
- Oj kochany. Po raz ostatni jesz tak
późno przed snem.
- Nie o jedzenie tu idzie –
stwierdził po chwili, kiedy dotarła do niego moc świadomości.
- Nie o jedzenie ? A o co?
- O czytanie. Co to za głupi pomysł
by czytać przed snem? W życiu już tego nie powtórzę.
- ? ? ?
- Rano Ci to wszystko wytłumaczę.
Kiedy w końcu doczołgał się do rana
bo o spaniu nie było już mowy, Jan Maria Nieistotny siadł przy
kuchennym stole w towarzystwie zaniepokojonej małżonki.
- No i co się stało tej nocy –
dopytywała ślubna znad kubka z kawą.
- Uczestniczyłem we własnej kremacji.
To efekt czytania artykułu we wczorajszym Onecie. Muszę
zmodyfikować swoje ostatnie życzenie.
- To znaczy?
Po śmierci spopielić, ale tylko za
sprawą profesjonalistów.
- Ty to masz sny. Ciekawa jestem, co by
było gdybyś przy tym czytaniu zapalił jeszcze.
- Przecież ja nie palę.
- Jakieś zioło zapalił, bo przy
twojej wyobraźni...
- Ja bardzo proszę – wyrzucił z
siebie Jan Maria Nieistotny - Przynajmniej dzisiaj nie mówmy nic o
paleniu.