sobota, 23 grudnia 2017

Wesołych Świąt


Wesołych?
Być może wystarczy tylko Zdrowych, albo Spokojnych?
A co się będziemy ograniczać.
Wszystkiego o czym marzycie w kontekście tych Świąt niechaj  się spełni.

Jan Maria Nieistotny 

  

wtorek, 19 grudnia 2017

Ciasteczkowa wróżba

Najpierw na amerykańskich filmach a teraz i u nas spotkać można scenę, gdy na zakończenie posiłku w chińskiej knajpie zagryza się ciasteczko z zapieczoną wewnątrz wróżbą. Zwykle w jakiś sposób można ją dopasować do filmowej akcji, bądź naszego życia.
Za pomysłem poszedł pewien wytwórca napoi. Po zerwaniu kapsla mogłem odczytać hasła w stylu - „tylko ty”. Nie było problemu gdy konsumowałem płyn razem z małżonką, gorzej gdy z biznesowym facetem który dodatkowo żadną miarą nie był w moim typie.
Od dawna pamiętam, że pewnym wydarzeniom przypisywałem drobne zdarzenia, które zdarzały się wcześniej lub bezpośrednio po fakcie.
Pamiętam swój pierwszy egzamin z historii państwa i prawa, oczywiście oblany.
Dotarłszy resztkami sił do domu, wraz ze znajomymi zapodaliśmy na gramofon Grechutę. Poezja w końcu łagodzi obyczaje.
Spod igły wyszły mniej więcej takie słowa
Był już taki egzamin z historii który wszyscy uczniowie oblali i został po nich uroczysty cmentarz
Spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem.
Szybko zdjąłem longa z gramofonu i był to chyba jedyny raz gdy zrobiłem to Panu Grechucie.
Pomyślałem chwilę i na talerzu wylądowała płyta Czerwonych Gitar z pozytywnym przesłaniem
Jeszcze swój egzamin zdasz przyjdzie taki czas.
Zrobiło się miło.
Być może ktoś inny nie zwraca uwagi na takie drobiazgi, ja tam jestem szczególarz
Z rana kurier dostarczył mi paczkę za zaliczeniem. Wypłaciłem należność i potwierdziłem odbiór.
W środku gadżet do mojego motocykla. Mały, drobny, gustowny i jak dla mnie drogi.
Otworzyłem kopertę z dmuchanymi bąbelkami. W środku przezroczyste plastikowe opakowanie i gadżet opakowany w dwie kartki wyrwane z książki.
Trochę to mną wstrząsnęło bo do dzisiaj nie potrafię wyrzucić książki na śmietnik.
Kiedy minęły pierwsze emocje, spojrzałem na zadrukowana kartkę. Oczom moim ukazał się tytuł rozdziału 


Za późno na łzy
Przesunąłem wzrok niżej-  Dlaczego ? Dlaczego ? Dlaczego?
Nie czytałem dalej, rzuciłem się nerwowo do rozpakowania zakupionego towaru.
Uff, wszystko w porządku.
Znów poniosły emocje, towar wygląda tak jak trzeba i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Przypomniała mi się wtedy ta historia z piosenkami, którą zacytowałem na wstępie.
Ponieważ nie umiałem ot tak wyrzucić zmiętych kartek do kosza, starannie rozprostowałem je i zacząłem czytać.
Nie była to literatura wysokich lotów, ale kiedy doszedłem do zdania – „zapadła między nimi cisza niczym miecz Demoklesa” zmiąłem kartki i zdecydowanym rzutem umieściłem w koszu
Może ja rzeczywiście przesadzam z tym szacunkiem do słowa pisanego?
Mówią - nie ucz starego wróbla latać. Chociaż w jednej z ciasteczkowych wróżb wyczytałem, że nigdy nie jest za późno by nauczyć się latać.
Nauczyłem się zdałem egzamin i z kolegą planujemy trochę polatać po mieście z drobną pomocą ukochanych motocykli. 
Wróbel umie a i my dojdziemy do wprawy.

wtorek, 12 grudnia 2017

Wina,wina dajcie !

Kiedy zobaczyłem ten nagłówek i zapoznałem się z treścią artykułu, poczułem się jakby ktoś lał miód na moje serce. Co tam miód, jakby ktoś lał na nie dobre wino. Od czasów młodości zmieniła mi się nieco definicja dobrego wina. Kiedyś uważałem, że tanie wino jest dobre ponieważ jest dobre i jest tanie. Teraz też nie kieruję się wyłącznie ceną ( niemożliwe przy moich dochodach) a intuicją i jakimiś wewnętrznymi przeświadczeniami. Może to nie wewnętrzne przeświadczenie, ale starcze zdziwaczenie skoro na przykład nie mogę się zdecydować na wino z niebieską etykietą. Niechęć do niebieskiego pozostała mi od czasu gdy zostałem zmuszony do degustacji denaturatu. Pewni gościnni tubylcy postawili mi wybór - bańka albo w ryj ! Bardzo byłem przyzwyczajony do swojego ryja w stanie nieobitym stąd decyzja o wzniesieniu toastu. Zachowałem twarz ale niechęć do niebieskiego pozostała.
Ad rem - jak mawiali starożytni.
Tytuł brzmiał - Amerykańscy naukowcy twierdzą że wino rozwija naszą inteligencję.
I dalej : Picie tego szlachetnego trunku lepiej wpływa na funkcjonowanie naszego mózgu niż słuchanie muzyki czy rozwiązywanie skomplikowanych zadań matematycznych – twierdzi jeden z neurobiologów pracujących na amerykańskim uniwersytecie Yale. Czy to nie świetna wiadomość?
Pewnie że świetna. Co prawda muzykę lubię bardziej niż się na niej znam, czyli instynktownie. Z matematyką jest gorzej bo instynkt w naukach ścisłych nie sprawdza się tam gdzie nie ma wiedzy. Określenie, że oto jestem humanistą brzmi jak kiepski wykręt dla pasjonatów całek i silni.
Naukowiec swoją teorię przedstawił w wydanej właśnie książce pod znaczącym tytułem: „Neuroenology. How the brain creates the taste of wine”. Gordon Shepherd podkreśla w niej, że picie wina jest skomplikowanym procesem, w który zaangażowane są różne elementy – m.in. to w jaki sposób je sączymy, jak nasz język reaguje na kontakt z trunkiem oraz to, jak nasz nos zachowuje się po kontakcie z aromatem wina.
Czyli inaczej niż z gorzałą, którą pijemy mocno zmrożoną, aby zapach nas nie drażnił i lejemy prosto w gardło, omijając język. W moim przekonaniu picie wina wpływa też na empatię i ogólną wyrozumiałość.
Nie zdarzyło się bowiem, by pijący wino miał pretensję do kompana, że woli wódkę. Pijący wódkę zawsze czepiają się pijących wino, że to niby tylko takie markowanie picia. O homofobicznych określeniach delektowania się winem już nawet nie wspominam.
A przecież picie wina to nie jest niemieckie ruck zuck.
Nie jest tak, że tylko przełykamy wino i nic więcej się nie dzieje – tłumaczył naukowiec
Pewnie, że się dzieje. Czasami trochę boli głowa, zwłaszcza gdy się przesadzi lub pomiesza. Jak to mówią wtajemniczeni, jest to wpisane w koszta.
Na zdrowie.

środa, 6 grudnia 2017

Tylko dla twoich oczu

Kiedyś tam, jeszcze w poprzednim wieku, Szanowna Moja Małżonka postanowiła zrobić mi nie lada prezent. Drogą kupna nabyła komplet fikuśnej bielizny i wystrojona w niego, stanęła przede mną w pewien piękny i późny sobotni wieczór.
Byłem zachwycony, między innymi i tym, że moje oczy jako pierwsze widziały to zestawienie delikatnej koronki z ciałem mojej żony.
Zmysły szalały, choć muszę przyznać, że wtedy działała jeszcze wyobraźnia. Dzisiejsze zaś zmysłowe komplety bielizny nie pozostawiają już dla wyobraźni żądnego miejsca.
Zdewaluowało się również pojęcie szacunku do rzeczy pierwszych. Pierwszy raz, według obiegowej opinii wydaj się być sprawą kłopotliwą, sprawą dla frajerów lub bardzo bogatych starszych panów. Ileż ja mam wspomnień z tego mojego pierwszego razu, ileż sentymentu.
W dobie mediów społecznościowych liczy się tysiąc, a może nawet i dwa tysiące. Dlatego też jakaś młoda małżonka lub partnerka, kupuje dla swego faceta komplet inspirującej bielizny i nim pojawi się w nim przed swoim lubym, zamieszcza swoje zdjęcie na Facebooku lub Istagramie z dopiskiem – To dla mojego Misia. 


W ten oto sposób wymieniony w podpisie Misio jest siedemset pięćdziesiątą osobą która może napaść oczy tym miłym skądinąd widokiem.
Tylko dla twoich oczu – tak zatytułowany był jeden z filmów z Jamesem Bondem, Agentem 007.
Tak, ale to był rok 1981. Czasy Rogera Moorea, a więc jak widać dość dawno temu.
Może nie powinienem narzekać, ob przecież jakby przy okazji też mogę popatrzeć.
Nie mam jednak natury podglądacza, zwłaszcza cudzych żon.
Jestem facetem i jak mówią - Noblesse oblige

czwartek, 30 listopada 2017

O zaangażowaniu w wyższej sprawie

Telewizja pokazała,
A uczeni podchwycili,
Że jednemu psu gdzieś w Azji
Można przyszyć łeb od świni.

Tak śpiewał o telewizji Jacek Kleyff, jeden z założycieli niezapomnianego Salonu Niezależnych.
Piosenka z 1972 roku jest co prawda o telewizji, ale pierwsze wersy utworu zmuszają do zastanowienia. W jakiej kolejności to się odbywa? Czy to naukowcy wymyślają a media prezentują, czy tez może to media prowokują jakąś tezą, a naukowcy ze wszystkich sił próbują ją udowodnić.
Wychodzą z tego różne rzeczy, raz odkrywcze raz pokraczne. A może o to właśnie idzie?
Przeżyć życie całkiem na serio jest bowiem tak samo trudno jak spędzić je bez odrobiny powagi.
W jakich kategoriach odczytać poniższą informację? To pozostawiam samym czytelnikom.
Zauważyłem oto taki tytuł na jednym z portali
Naukowcy: Oglądający porno stają się bardziej religijni. Ale seanse muszą odbywać się minimum raz w tygodniu *
Czego to się nie zrobi dla własnego zbawienia. Dlaczego jednak mam do codziennego menu wstawić pornosy? Od czasu do czasu to inna sprawa.
Okazuje się, że za głębszą religijność oglądających pornografię odpowiada poczucie winy, które towarzyszy im w czasie seansów, a zbliżenie się do wiary to rekompensata za popełniane występki? Tak właśnie się dzieje zdaniem amerykańskiego socjologa Samuela Perry'ego
Jak zwykle trzeba było znaleźć grono osób które do oglądania pornografii się przyznają a jeszcze dodatkowo chcą o tym podyskutować. Ameryka to kraj cudów, a więc uzbierało się 1300 gadatliwych i cierpliwych, bowiem badania trwały 6 lat
Na początek okazało się, że ci, którzy często i regularnie oglądali porno, wydawali się bardziej religijni, częściej się modlili i uczestniczyli we mszy świętej, niż ci, którzy mieli w zwyczaju obejrzeć film porno od czasu do czasu.
No i znów okazało się że jeżeli coś się robi to trzeba to robić z pasją.
Nie liczy się to, że od czasu do czasu zerknie się ja jakąś opaloną gołą dupę w akcji. Liczy się by robić to regularnie.
To tak jak z uprawianiem sportu, zażywaniem magnezu, czy myciem zębów.
Z myciem zębów to jest akurat problem. Perry zaznacza, że oglądający filmy dla dorosłych na tyle często, że „staje się to dla nich naturalną czynnością, jak mycie zębów” nie powoduje już wyrzutów sumienia i nie wpływa na głębokość czy intensywność wiary.
Jak więc zmobilizować przeciętnych członków społeczeństwa do oglądania popularnych „pornosów”
Pole dla pomysłów wszelkiej maści jest tu bardzo szerokie. Można po dobroci, można też nakazać. To nakazywanie robi się ostatnio coraz bardziej popularne.
Naukowiec pisze dalej, że dla religijnych Amerykanów i oglądanie pornografii jest sprzeczne z ich poglądami na moralność i seksualność. – Pogodzenie tych stanowisk to dla nich ogromny problem, zwłaszcza dla tych, którzy oglądają filmy dla dorosłych często.
My tu w Polsce jakoś sobie z tym radzimy.
A ja cytując Wojciecha Młynarskiego - oczami wyobraźni bo na szczęście jej nie tracę, widzę ... Jak autorytety moralne i pasterze namawiają do oglądania w wyższym celu filmów na popularnej stronie z filmami XXX.

czwartek, 23 listopada 2017

Zadziwić świat

Robimy zwykle tak byle jakoś było. I jakoś jest bo jak się powszechnie uważa prowizorki są najtrwalsze. Sam mam w tym temacie swoje własne, bogate doświadczenie.
Czasem jednak przychodzi na nas taki mus, tak szajba jakby powiedział nieodżałowany Wojciech Młynarski, by nagle zadziwić wszystkich. Zadziwić żonę, teściową, szwagra, a przede wszystkim sąsiada, swoje miasto swój kraj i cały świat na końcu.
Czytam ja dzisiaj w tytule, że choć koszty są ogromne ale możemy zadziwić świat

O co chodzi?
O zorganizowanie konkursu skoków narciarskich na Stadionie Narodowym.
Trzy lata temu temat zorganizowania konkurs skoków narciarskich na PGE Narodowym upadł. Przedstawiciele Polskiego Związku Narciarskiego nie zamierzają się jednak poddawać i podkreślają, że mają już nawet gotowy plan, który mogą wcielić w życie w kolejnych miesiącach.
Co było powodem wcześniejszej klapy szalonego pomysłu?
Odpowiedź jest bardzo krótka - Za dużo milionów.
A przecież jest tyle sposobów by zadziwić świat mniejszym kosztem.
Wiele lat temu w audycji radiowej „ Samouczek Bogato Ilustrowany” * który prowadzili Jerzy Kordowicz i Grzegorz Wasowski słyszałem taki news:
Pewien staruszek z Nowego Jorku złamał nogę w jednym miejscu.
Pewien staruszek z Nowego Sącza złamał nogę w trzech miejscach.
A jednak co Polak to Polak.
No i proszę, da się ? Da się



wtorek, 14 listopada 2017

O edukacji i masturbacji

W Internecie od pewnego czasu  trwa akcja #sexedpl  mająca na celu uświadomienie seksualne, lub jak kto woli edukację seksualną młodzieży. Znane osoby w krótkich wideo postach omawiają najważniejsze problemy związane z seksem. Antykoncepcja czy bezpieczeństwo.
To jakby przeciwwaga dla aktualnie obowiązujących podręczników do życia w rodzinie, czy stron pornograficznych znajdujących się na drugim biegunie a z których korzystają już ponoć siedmiolatkowie.  Pomimo tych tragicznych danych nie brakuje ludzi mediów, którzy w duecie z Panią Terlikowską nie życzą sobie na przykład by poinstruować dorastające dziecko, jak korzystać z prezerwatywy.
Kiedy tego słucham zastanawiam się jak daleko i czy w ogóle odeszliśmy od tych czasów gdy Tadeusz Żeleński Boy opublikował swoje „Piekło kobiet”
Sam byłem kiedyś bardzo młody i pamiętam jeszcze, że przy braku Internetu i kolorowych pisemek, za pomocą samej tylko wyobraźni i tak trudno mi było utrzymać w ryzach i spodniach mojego małego przyjaciela.
Obecnie w sytuacji  medialnego szumu wokół seksu, bo przecież strony pornograficzne są  najczęściej odwiedzanymi  miejscami w Internecie, najrozsądniejsza rzeczą wydaje się być  powszechna edukacja.
Ponieważ rozsądek albo nie jest dany wszystkim, albo jest różnie rozumiany, mamy to co mamy.
Szczęściem i nieszczęściem  równocześnie jest ogólny dostęp do sieci. Naszym zaś zadaniem jest tę młodzieńczą, niepohamowaną ciekawość umiejętnie ukierunkować.
Wiem co mówię. Moje dzieci dorastały w dobie raczkującego Internetu i to na mnie jako ojca spadł  ciężar ich uświadomienia. Wydaje mi się, że z tej roli wywiązałem się  odpowiednio. Żaden z synów nie zarzucił mi w tej kwestii ani oszustwa ani jakiejś pruderii.  Mało tego, chłopaki mieli na tyle odwagi i rozsądku by przyprowadzać do matki ( czyli mojej żony) swoje dziewczyny, by te mogły usłyszeć to czego nie dane im było wysłuchać w domu.
Mam nadzieję, że dzięki temu udało się uniknąć choć kilku życiowych tragedii.
Być może jednak ich rodzice nie życzyliby sobie takiej nauki. Należy raczej pytać zainteresowanych czyli  młodych.
Jak zaś radzono sobie z edukacją w czasach sprzed Internetu i książki Michaliny Wisłockiej?
Wszak kościół od zawsze  był przeciw. Przeciw stosunkom, przeciw ”struganiu grzesia”, a kiedyś nawet przeciwko zakładaniu majtek, bowiem majtki uznano za dzieło szatana.
Jedno mnie w tym wszystkim dziwi. Skoro w kościele katolickim powszechnie uważa się, że człowiek powstał na obraz i podobieństwo boga, to dobry bóg wiedział chyba co robi  tworząc przyjemność z  intymnej bliskości ludzi. W samym zaś miłosnym akcie musi być coś boskiego.
Uważam,  że rolę dzisiejszych postów edukacyjnych spełniały krótkie formy rymowane i śpiewane przy okazji wesel i zabaw ludowych a nazywanych przyśpiewkami
 Oto przykład wiejskie przyśpiewki pozwalającej  oswoić się z własnym ciałem
 

"A mam - ci mam,
Pod kosulecką
Trzewicki, pońcoski,
Dziurkę tylecką"

 

I co robić z tą „dziurecką tylecką radzi inna przyśpiewka
 

 "od sochy do sochy
Niech traw rośnie.
Nie dawaj picochy,
Aż ci porośnie."


Powyższy tekst bardzo konkretnie podpowiada kiedy można rozpocząć współżycie. A  że w tych sprawach kobieta musi liczyć tylko na siebie wobec niedojrzałości partnerów uprzedza kolejna
 

Kazała mu kupić przetak, A on kupił sitko.
Kazała mu wściubić trochę, A on wściubił wszytko
 

Na długo przed tym nim  wymyślono określenie dobór naturalny, wiejskie przyśpiewki  radziły
 

"Nie chce tego, co mu wisi,
Nieprzyjaciel moj moi pisi,
Wolę tego, co mu stoi,
Przyjaciel to pisi moi."
 

Ania Rubik mówiła w #sexedpl, że masturbacja to coś normalnego za co spadło na nią wiele gromów ze środowisk nazwijmy to bardzo tradycyjnych.
Wiele lat temu tak wypowiadano się jednak i w tej kwestii 
 

Pisi grosz,pisi grosz,
Paluszkowi złoty,
Bo paluszek, nieboraczek,
Ma więcej roboty.

 

Czy były też przyśpiewki dla chłopców ?
Owszem, były ale problem polegał na tym, że  było to na długo  przed startem akcji #metoo  i  niektórzy pozwalali sobie na instrumentalne traktowanie kobiet, choć zwykle kończyło się to  ze optymistycznym  czyli ślubnym fianałem
 

"Nie ożeniłbym się,
Kieby nie dla pisie,
Ale dziewka carną miała,
Spodobała mi się"

 

Ta zaś powinna się już spotkać z powszechnym potępieniem.
 

"Niedaleko karcma,
Jesce blizej browar,
Rozłozyła panna nozki:
-A toz to mój towar"

 

Mówiąc krótko wszystko już było 

piątek, 10 listopada 2017

Moja miłość jak wiatr halny

Moja miłość do motocykli jest znana, rodzinie, przyjaciołom i czytelnikom mojego innego (pierwszego) bloga. Tam ze szczegółami opisałem jak ta miłość rodziła się w bólach i jak dojrzewała do lipca 2015 roku, kiedy kupiłem nowiutki motocykl typu chopper o pojemności silnika 125 cm3. Dlaczego taki mały ? Z prozaicznego powodu braku uprawnień do kierowania większymi jednostkami.
Kto ciekaw tej historii tego zapraszam pod ten adres
Miłość do dwóch kółek okazała się odwzajemniona i w ciągu ostatnich dwóch lat przejechałem bez problemów ponad jedenaście tysięcy kilometrów.
Stare powiedzenie motocyklistów mówi – Z jazdą na motocyklu jest jak z piciem alkoholu. Zwykle zaczyna się od pięćdziesiątki, ale z czasem dochodzi się do wniosku, że prawdziwa zabawa zaczyna się od pół litra.
500 centymetrów sześciennych. Łatwo powiedzieć, tylko, że ja egzamin na prawo jazdy zdawałem ponad czterdzieści lat temu. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy z powodu pewnego drogowego przewinienia, pan policjant pouczył mnie, że złamałem przepis który obowiązuje w naszym kraju od 1991 roku.
- Przykro mi – odpowiedziałem – ale w 1991 to ja miałem już od 16 lat prawo jazdy.
- Może by warto odświeżyć wiedzę? - pomyślałem teraz i w tamtej chwili zatrzymania.
- W życiu bym się za to nie brał – odpowiadała część moich znajomych
- Za stary na to jestem - powtarzali inni jak na komendę.
I chyba ten powszechny strach przed zmianami w swoim życiu podziałał na mnie tak motywująco.
W końcu mam tak, że w okolicach okrągłych rocznic urodzin podejmuję decyzje które stawiają na głowie moje dotychczasowe życie.
I tak. Przed czterdziestką zmieniłem pracę, wyjeżdżając na długie 11 lat poza miejsce zamieszkania.
Przed pięćdziesiątką, po raz kolejny zmieniłem pracę chcąc zaspokoić ambicje. To mi się akurat nie opłaciło, ale wtedy też zacząłem prowadzić żywot blogera co przez dziewięć lat pozwalało poznać wielu ciekawych ludzi. Co prawda tylko wirtualnie przyjaźnie, ale nie można mieć wszystkiego naraz.
Teraz nieuchronna sześćdziesiątka zbliża się do drzwi, więc może by coś zmienić?
Kierując się doświadczeniem sprzed dekady, postanowiłem nie zmieniać pracy. Zamiast tego zapisałem się na kurs motocyklowy kategorii A.
E-learning tak nazywa się forma nauki teorii jaką wybrałem. Bez wysłuchiwania monotonnych wykładów, z nauką przez internet w chwili gdy mam na to ochotę.
Po pierwsze trzeba było nauczyć się wypełniania testów.
Tylko zajęcia z pierwszej pomocy odbyłem osobiście, ale los zgotował mi bonus bowiem do ćwiczeń praktycznych ze sztucznego oddychania i układania w pozycji bocznej bezpiecznej przydzielono mi jedyną dziewczynę z grupie.
Nie mówię tego w żadnych podtekstach starego satyra, a jedynie wspominam o wrażeniach estetycznych.
Pamiętam też, jaką gafę zaliczył prowadzący.
- Pan to pewnie odbył już wiele szkoleń – powiedział do mnie z uznaniem
- O tak, wiele – odpowiedziałem grzecznie.
- Pan na wyższą kategorię – stwierdził.
- Zdziwi się pan gdy powiem, że na niższą
- Na niższą ?
- No tak, na A
- Na A ???
- A czy myśli pan, że w moim wieku nie należy już realizować swoich marzeń? – spytałem, wiedząc że pogrążę młodziana w kłopotliwą sytuację.
Pogrążyłem. Rutyna górą.
Teorię zdałem bez problemu a z egzaminu wyszedłem jako drugi z kompletem punktów.
Pozostała mi tylko praktyka, ale byłem przecież po szkoleniu.
którą Dodatkowe przejechanie soft chopperem 11.000 km jawiło mi zdanie egzaminu zwykłą formalnością.
Wydawało mi się, tak to dobre określenie. Rzeczywistość nie była aż tak kolorowa.
Przy okazji okazało się, że korzystałem z nauki w takiej szkole, w której pobierano opłatę raczej za wynajęcie motocykla niż dobrą praktyczną naukę.
Pozostawiony sobie, kombinowałem więc na swój sposób, podglądając w desperacji technikę na filmikach z Youtuba.
Ustawodawca zarządzając taki a nie inny sposób egzaminu praktycznego miał pomysł, by stopień trudności zniechęcił lub odrzucił jak największą liczbę młodych ludzi.
Nikt w tym wszystkim nie pomyślał o ludziach dojrzałych, którzy przez cały tydzień, popołudniami polerują śrubki, by śmignąć w niedzielę po kościele te parę kilometrów po mieście.
Nie w głowie im 200 kilometrów na godzinę.
Nie pojadą szybko, ponieważ nikt nie zauważy wtedy efektów tygodniowego polerowania.
No to po co polerować jak nikt nie zauważy?
No cóż, mówią, że jest jeden kraj, jedna ojczyzna a więc i jedno egzaminacyjne sito. Z małymi oczkami.
Potknięcie egzaminacyjne wymusiło u mnie zmianę instruktora. Ktoś w końcu musiał mi pokazać czym się to tak naprawdę je.
Za drugim razem trafiłem bardzo dobrze.
Przez bite dwie godziny instruktor stał przy mnie, korygując, poprawiając i proponując zmiany.
Po pierwsze musiałem wyrzucić z głowy wszelkie naleciałości jakie przez jazdę małym motocyklem i kombinowanie na własną rękę z dużym we łbie mi się nawarstwiły.
Przychodziło to z bólem, ponieważ o ile na spokojnie wszystko było w porządku, to w sytuacjach stresowych mózg reagował utartymi schematami. Brzdęk, linia, pachołek i do widzenia.
Mógłbym wyrzucić z siebie jeszcze ze trzy tysiące słów na ten temat, bo po pierwsze lubię motocykle, a poza tych kto nie lubi się pochwalić heroizmem, zwłaszcza własnym.
Powiem zaś tylko tyle, że udało mi się w końcu zmotywować, posprzątać w głowie i nabrać nowych nawyków. Efektem tego jest zaś to, że od kilku dni jestem pełnowartościowym członkiem motocyklowej społeczności.
Nikt już nie będzie śmiechów sobie z mojej 125-tki urządzał. Zero kompromisów.
Dlaczego nie będzie?
Jest takie powiedzenie – bez gwiazdy nie ma jazdy. W tym konkretnym przypadku chodzi o znaczek Mercedesa. To taka niepełna pacyfka wpisana w koło.
Moja to gwiazda pełną gębą. Od pewnego czasu czeka nam nie w garażu i nazywa się Drag Star. Yamaha Drag Star 650. 



Sześćset pięćdziesiąt, a więc zdecydowanie powyżej przysłowiowego pół litra.
A zabawa? Trzeba będzie pewnie na nią zaczekać do przyszłego roku.
Warto jednak czekać, umilając sobie to czekanie polerowaniem chromów, a tych ci w Gwieździe nie brakuje. 


A moja miłość do Gwiazdy? Kiedyś Skaldowie śpiewali :" Nasza miłość jak wiatr halny". Tak to chyba coś takiego, bo przecież

                                         Nasza miłość jak wiatr halny
                                         zawsze zimą nas rozdziela,

piątek, 3 listopada 2017

Utalentowany Pan Mózg

Pamiętacie te teksty które czytało się całkiem gładko pomimo tego, że były napisane z mnóstwem zamienionych liter ?
Takie jak ten poniżej


Niejaki Graham Rawlins w swojej pracy doktorskiej stawiał tezę, że tekst będzie zrozumiały, jeśli pozostawimy w spokoju dwie pierwsze i dwie ostatnie litery każdego słowa.
Okazało się jednak, nasz mózg jest genialny, dlatego kłopotu nie sprawia też czytanie tekstu, w którym na miejscu pozostawiono tylko pierwsze i ostatnie litery każdego ze słów.
Dlaczego możemy odczytać nawet tak zniekształcony tekst? Radzimy sobie z tym, bo mamy zanotowane w głowie schematy zapisu słów, które, jak gotowce, wyciągamy z pamięci podczas czytania.
Im częściej używamy danego słowa, tym bardziej utrwalony mamy jego zapis.
Mnie dla przykładu kilku lat trzeba było, by w głowie zapisało się słówko „przyszedłem”
Odniosłem jednak sukces i dzisiaj zżymam się na tego co mówi „przyszłem”
Co się dziwić skoro młodzież coraz częście jeżzi a nie chodzi.
Pamięci własnej do słów, należy chyba zawdzięczać to, że zainteresowałem się tekstem – Nie lekceważ waginy !
- No nie, nie lekceważę, jestem pełen uznania – pomyślałem i kliknąłem na tekst.
Niemiłym zaskoczeniem, a rzekłbym nawet rozczarowaniem okazał się tekst o konsekwencjach zachorowania i nie leczenia anginy.


No tak anginy to ja nie miałem od ładnych paru lat, a o waginie ( nie żebym zaraz się chwalił) pamiętam codziennie.
Ktoś powie : głodnemu chleb na myśli ja zaś wolę tezę o schematach zapisanych w mojej głowie.
Z tego zaś wynikają same pożytki. Dzięki owemu talentowi mózgu, bez problemu zrozumiałem kolejny tytuł 

 
Niektórzy uważają że to nie talent a zwykłe mózgowe lenistwo i bazowanie na gotowcach. Kurde, to jakaś totalna opozycja


wtorek, 31 października 2017

O sprawianiu sobie przyjemności



- Stan cywilny - pytał kiedyś urzędnik pewną rozrywkową damę. Widząc młody wiek petentki pomógł pytaniem - panna?
 - Panna, nie panna, pisz pan panna - odpowiedziała rezolutnie, po chwilowym  namyśle.
Pewna panna, a może bardziej panienka, na co dzień zajmuje się produkcją i reżyserią filmów, w których sama gra główną rolę. Od razu mamy skojarzenia i co tu gadać, to są dobre skojarzenia. Ponieważ zarobki w branży obniżyły się w ramach  wszechobecnej konkurencji i nie wystarczy już samo machanie dupą przed kamerą, trzeba dorabiać sobie na drugim etacie.  Osoba ta  od ponad dwóch lat pracuje więc na czacie erotycznym. Branża ta sama tylko obciąża inne elementy ludzkiego ciała. W rozmowie z pewnym popularnym portalem  zdradza, że w pracy często spotyka się z obraźliwymi komentarzami. Jakże by  miało być inaczej. Współczesny, anonimowy hejter neguje wszystko, wszędzie i w każdej sytuacji. Funkcjonując w show biznesie trzeba mieć twardą skórę, dorabiając w pornobiznesie dodatkowo twardą dupę lub takiegoż penisa, ale to już temat na inną historię. Twardym  „charakterem” wykazała się wspomniana panienka.

  -   Na początku dostawałam je (komentarze) dość często, z czasem się to uspokoiło. (...) Wychodzę z założenia, że cokolwiek by się nie robiło, to wszystkim się nie dogodzi, dlatego najpierw dogadzam sobie - przyznała 23-latka.

Od razu poczułem różnicę  pokoleń. W moich czasach ( boże jak to staro brzmi) przyjemność czerpało się z dawania przyjemności  innym, teraz najważniejsze jest – "ja" we wszystkich odmianach i każdej sytuacji.

piątek, 27 października 2017

Wybacz nam Marian, czyli o zmianie czasu, znormalnieniu normalnego i nie tylko

No może nie Marian a Maria, bo to raczej o przeprosiny przez statystycznego Mariana idzie. Ale po kolei.
Przed nam kolejna zmiana czasu, teraz na zimowy. Teoretycznie mogę godzinę dłużej wylegiwać się w ciepłym łóżeczku. Teoretycznie, ponieważ kotka głęboko lekceważy urzędowe zmiany czasu i u niej parcie na koci pęcherz podlega odwiecznym prawom przyrody. Nie na darmo mówi się przecież – biegać jak kot z pęcherzem.
Kiedy ja wstaję aby ulżyć kociemu pęcherzowi, mój odzywa się nieśmiało
- Halo, halo ! ja też wstałem. Prostata mnie obudziła.
Późniejsze dolegiwanie nazywam już tylko „męczeniem kichy”.
Ponoć ma się to zmienić i na wniosek PSL mamy mieć przez cały rok czas letni.
O ile rozumiem rolników którzy ( co pamiętam z czasów posiadania chałupy w Gorcach) pasjami uwielbiali klepać kosy przy porannej rosie ( tak 4.30) lub tłuc w łeb prosiaka o 5.00, o tyle nie podzielam zachwytu miastowych nad wcześniejszym wstawaniem.
Pewien mój znajomy, zaliczający się do tak zwanego srebrnego wieku ( pewnie ze względu na kolor włosów ) twierdził, że na zmianie czasu na letni najbardziej traci jego małżonka, ponieważ codzienny poranny wzwód ma teraz w trakcie dojazdu do pracy.
Mężczyzno. A ty kiedy masz swój wzwód nazywany poetycko – chwałą poranka?
Drażliwy temat? Tabu? To co powiesz o tym?
Czytam oto, że producenci środków higienicznych starali się dotychczas podchodzić do tematu menstruacji jak najmniej realistycznie i tak, żeby "dało się to oglądać".
Przełom nastąpił kilka dni temu, gdy światło dzienne ujrzała reklama pewnej brytyjskiej marki.
Zamiast niebieskiego płynu, na podpaskę wylewana jest czerwona substancja. Jedną z bohaterek spotu jest dziewczyna biorąca prysznic, po której nodze spływa strużka krwi.
Pojawia się też młody chłopak, który kupuje podpaski dla swojej ukochanej, a podsumowujące spot hasło brzmi: „Okresy są czymś normalnym. Ich pokazywanie także powinno takie być".
Złośliwie można powiedzieć, że robienie kupy też czymś normalnym ale reklamująca lek na zaparcia aktorka nie siedzi na kiblu, symulując wypróżnienie.
Przed oczami staje mi scena z Seksmisji kiedy bohaterowie dyskutują o rozmnażaniu bez udziału mężczyzn.
Albert: Nakłuwać dziewicze jaja… W macicy… Mechanicznie… Jajo o jajo…
Maks: Nie przy jedzeniu, no jak Boga kocham, no!
Jestem za otwartością życia i do tej pory nie miałem problemów z odpowiedzią na trudne pytania, czy to dzieciom czy znajomym, zainteresowanym powodami mojego szybszego ślubu, przed prawie czterema dekadami.
Katalog tematów powinien być jednak zdecydowanie szerszy
Oprócz okresu, potraktujmy seks jak coś normalnego, ludzkie ciało jako coś pięknego i takie tam.
Zresztą każdy z nas mógłby zbudować swój własny katalog zahamowań.
To może zacznijmy od siebie?
Póki co wszyscy bijemy się w piersi z powodu molestowania.
Milczę oczywiście tam, gdzie jak napisał kiedyś Wojciech Młynarski, głos powinien zabrać prokurator.
Dziwi mnie jednak, że współczesną miarę zachowań przykłada się do starych czasów.
Żeby kiedyś rwać dziewczyny jak młode wiśnie, trzeba było się jednak więcej nakombinować.
Czasem otrzeć się też o bezczelność.
Sam będąc „gówniarzem” złapałem koleżankę zbyt dosadnie, za co dostałem w pysk.
Nie obraziła się ani ona, ani ja.
A opowiadanie pieprznych dowcipów to też ponoć molestowanie.
Wybacz mi świecie, ale gdyby odrzeć mnie z tej umiejętności opowiadania dowcipów i artykułowania ciętej riposty to co by pozostało?
Każdy ma jakieś zdolności wrodzone, a jak się ma ponad metr osiemdziesiąt to czasem wystarczy tylko zdjąć beret
Sposób na miłość
Żaden intelekt
Jemu starczyło
Że mógł zdjąć beret
A już płeć piękna
Wpadła w zachwyt
Od razu miękła
W miejscach swych pachwin *

Słyszałem też, że Juliusz Machulski powinien się wstydzić za nakręcenie Seksmisji, jako filmu jednoznacznie seksistowskiego. A dystans ? Dystans do świata i siebie?
- Świat stanął na głowie - zauważyłem
- Ja ci o tym dawno mówiłam – wsparła mnie koleżanka małżonka
- Czy tylko ja mam dystans do siebie?
- No i ja trochę – dodała
Zrobiło się miło


*) Atrakcyjny Kazimierz