Kiedy zobaczyłem ten nagłówek i
zapoznałem się z treścią artykułu, poczułem się jakby ktoś
lał miód na moje serce. Co tam miód, jakby ktoś lał na nie dobre
wino. Od czasów młodości zmieniła mi się nieco definicja dobrego
wina. Kiedyś uważałem, że tanie wino jest dobre ponieważ jest
dobre i jest tanie. Teraz też nie kieruję się wyłącznie ceną (
niemożliwe przy moich dochodach) a intuicją i jakimiś wewnętrznymi
przeświadczeniami. Może to nie wewnętrzne przeświadczenie, ale
starcze zdziwaczenie skoro na przykład nie mogę się zdecydować na
wino z niebieską etykietą. Niechęć do niebieskiego pozostała mi
od czasu gdy zostałem zmuszony do degustacji denaturatu. Pewni
gościnni tubylcy postawili mi wybór - bańka albo w ryj ! Bardzo
byłem przyzwyczajony do swojego ryja w stanie nieobitym stąd
decyzja o wzniesieniu toastu. Zachowałem twarz ale niechęć do
niebieskiego pozostała.
Ad rem - jak mawiali starożytni.
Tytuł brzmiał - Amerykańscy
naukowcy twierdzą że wino rozwija naszą inteligencję.
I dalej : Picie tego szlachetnego
trunku lepiej wpływa na funkcjonowanie naszego mózgu niż słuchanie
muzyki czy rozwiązywanie skomplikowanych zadań matematycznych –
twierdzi jeden z neurobiologów pracujących na amerykańskim
uniwersytecie Yale. Czy to nie świetna wiadomość?
Pewnie że świetna. Co prawda muzykę
lubię bardziej niż się na niej znam, czyli instynktownie. Z
matematyką jest gorzej bo instynkt w naukach ścisłych nie sprawdza
się tam gdzie nie ma wiedzy. Określenie, że oto jestem humanistą
brzmi jak kiepski wykręt dla pasjonatów całek i silni.
Naukowiec swoją teorię przedstawił
w wydanej właśnie książce pod znaczącym tytułem: „Neuroenology.
How the brain creates the taste of wine”. Gordon Shepherd podkreśla
w niej, że picie wina jest skomplikowanym procesem, w który
zaangażowane są różne elementy – m.in. to w jaki sposób je
sączymy, jak nasz język reaguje na kontakt z trunkiem oraz to, jak
nasz nos zachowuje się po kontakcie z aromatem wina.
Czyli inaczej niż z gorzałą, którą
pijemy mocno zmrożoną, aby zapach nas nie drażnił i lejemy prosto
w gardło, omijając język. W moim przekonaniu picie wina wpływa
też na empatię i ogólną wyrozumiałość.
Nie zdarzyło się bowiem, by pijący
wino miał pretensję do kompana, że woli wódkę. Pijący wódkę
zawsze czepiają się pijących wino, że to niby tylko takie
markowanie picia. O homofobicznych określeniach delektowania się
winem już nawet nie wspominam.
A przecież picie wina to nie jest
niemieckie ruck zuck.
Nie jest tak, że tylko przełykamy
wino i nic więcej się nie dzieje – tłumaczył naukowiec
Pewnie, że się dzieje. Czasami trochę
boli głowa, zwłaszcza gdy się przesadzi lub pomiesza. Jak to mówią
wtajemniczeni, jest to wpisane w koszta.
Na zdrowie.