Moja miłość do motocykli jest znana,
rodzinie, przyjaciołom i czytelnikom mojego innego (pierwszego)
bloga. Tam ze szczegółami opisałem jak ta miłość rodziła się
w bólach i jak dojrzewała do lipca 2015 roku, kiedy kupiłem
nowiutki motocykl typu chopper o pojemności silnika 125 cm3.
Dlaczego taki mały ? Z prozaicznego powodu braku uprawnień do
kierowania większymi jednostkami.
Kto ciekaw tej historii tego zapraszam
pod ten adres
Miłość do dwóch kółek okazała
się odwzajemniona i w ciągu ostatnich dwóch lat przejechałem bez
problemów ponad jedenaście tysięcy kilometrów.
Stare powiedzenie motocyklistów mówi
– Z jazdą na motocyklu jest jak z piciem alkoholu. Zwykle zaczyna
się od pięćdziesiątki, ale z czasem dochodzi się do wniosku, że
prawdziwa zabawa zaczyna się od pół litra.
500 centymetrów sześciennych. Łatwo
powiedzieć, tylko, że ja egzamin na prawo jazdy zdawałem ponad
czterdzieści lat temu. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy z powodu
pewnego drogowego przewinienia, pan policjant pouczył mnie, że
złamałem przepis który obowiązuje w naszym kraju od 1991 roku.
- Przykro mi – odpowiedziałem –
ale w 1991 to ja miałem już od 16 lat prawo jazdy.
- Może by warto odświeżyć wiedzę?
- pomyślałem teraz i w tamtej chwili zatrzymania.
- W życiu bym się za to nie brał –
odpowiadała część moich znajomych
- Za stary na to jestem - powtarzali
inni jak na komendę.
I chyba ten powszechny strach przed
zmianami w swoim życiu podziałał na mnie tak motywująco.
W końcu mam tak, że w okolicach
okrągłych rocznic urodzin podejmuję decyzje które stawiają na
głowie moje dotychczasowe życie.
I tak. Przed czterdziestką zmieniłem
pracę, wyjeżdżając na długie 11 lat poza miejsce zamieszkania.
Przed pięćdziesiątką, po raz
kolejny zmieniłem pracę chcąc zaspokoić ambicje. To mi się
akurat nie opłaciło, ale wtedy też zacząłem prowadzić żywot
blogera co przez dziewięć lat pozwalało poznać wielu ciekawych
ludzi. Co prawda tylko wirtualnie przyjaźnie, ale nie można mieć
wszystkiego naraz.
Teraz nieuchronna sześćdziesiątka
zbliża się do drzwi, więc może by coś zmienić?
Kierując się doświadczeniem sprzed
dekady, postanowiłem nie zmieniać pracy. Zamiast tego zapisałem
się na kurs motocyklowy kategorii A.
E-learning tak nazywa się forma nauki
teorii jaką wybrałem. Bez wysłuchiwania monotonnych wykładów, z
nauką przez internet w chwili gdy mam na to ochotę.
Po pierwsze trzeba było nauczyć się
wypełniania testów.
Tylko zajęcia z pierwszej pomocy
odbyłem osobiście, ale los zgotował mi bonus bowiem do ćwiczeń
praktycznych ze sztucznego oddychania i układania w pozycji bocznej
bezpiecznej przydzielono mi jedyną dziewczynę z grupie.
Nie mówię tego w żadnych podtekstach
starego satyra, a jedynie wspominam o wrażeniach estetycznych.
Pamiętam też, jaką gafę zaliczył
prowadzący.
- Pan to pewnie odbył już wiele
szkoleń – powiedział do mnie z uznaniem
- O tak, wiele – odpowiedziałem
grzecznie.
- Pan na wyższą kategorię –
stwierdził.
- Zdziwi się pan gdy powiem, że na
niższą
- Na niższą ?
- No tak, na A
- Na A ???
- A czy myśli pan, że w moim wieku
nie należy już realizować swoich marzeń? – spytałem, wiedząc
że pogrążę młodziana w kłopotliwą sytuację.
Pogrążyłem. Rutyna górą.
Teorię zdałem bez problemu a z
egzaminu wyszedłem jako drugi z kompletem punktów.
Pozostała mi tylko praktyka, ale byłem
przecież po szkoleniu.
którą Dodatkowe przejechanie soft
chopperem 11.000 km jawiło mi zdanie egzaminu zwykłą
formalnością.
Wydawało mi się, tak to dobre
określenie. Rzeczywistość nie była aż tak kolorowa.
Przy okazji okazało się, że
korzystałem z nauki w takiej szkole, w której pobierano opłatę
raczej za wynajęcie motocykla niż dobrą praktyczną naukę.
Pozostawiony sobie, kombinowałem więc
na swój sposób, podglądając w desperacji technikę na filmikach
z Youtuba.
Ustawodawca zarządzając taki a nie
inny sposób egzaminu praktycznego miał pomysł, by stopień
trudności zniechęcił lub odrzucił jak największą liczbę
młodych ludzi.
Nikt w tym wszystkim nie pomyślał o
ludziach dojrzałych, którzy przez cały tydzień, popołudniami
polerują śrubki, by śmignąć w niedzielę po kościele te parę
kilometrów po mieście.
Nie w głowie im 200 kilometrów na
godzinę.
Nie pojadą szybko, ponieważ nikt nie
zauważy wtedy efektów tygodniowego polerowania.
No to po co polerować jak nikt nie
zauważy?
No cóż, mówią, że jest jeden
kraj, jedna ojczyzna a więc i jedno egzaminacyjne sito. Z małymi
oczkami.
Potknięcie egzaminacyjne wymusiło u
mnie zmianę instruktora. Ktoś w końcu musiał mi pokazać czym
się to tak naprawdę je.
Za drugim razem trafiłem bardzo
dobrze.
Przez bite dwie godziny instruktor stał
przy mnie, korygując, poprawiając i proponując zmiany.
Po pierwsze musiałem wyrzucić z głowy
wszelkie naleciałości jakie przez jazdę małym motocyklem i
kombinowanie na własną rękę z dużym we łbie mi się
nawarstwiły.
Przychodziło to z bólem, ponieważ o
ile na spokojnie wszystko było w porządku, to w sytuacjach
stresowych mózg reagował utartymi schematami. Brzdęk, linia,
pachołek i do widzenia.
Mógłbym wyrzucić z siebie jeszcze ze
trzy tysiące słów na ten temat, bo po pierwsze lubię motocykle, a
poza tych kto nie lubi się pochwalić heroizmem, zwłaszcza własnym.
Powiem zaś tylko tyle, że udało mi
się w końcu zmotywować, posprzątać w głowie i nabrać nowych
nawyków. Efektem tego jest zaś to, że od kilku dni jestem
pełnowartościowym członkiem motocyklowej społeczności.
Nikt już nie będzie śmiechów sobie
z mojej 125-tki urządzał. Zero kompromisów.
Dlaczego nie będzie?
Jest takie powiedzenie – bez gwiazdy
nie ma jazdy. W tym konkretnym przypadku chodzi o znaczek Mercedesa.
To taka niepełna pacyfka wpisana w koło.
Moja to gwiazda pełną gębą. Od
pewnego czasu czeka nam nie w garażu i nazywa się Drag Star. Yamaha
Drag Star 650.
Sześćset pięćdziesiąt, a więc
zdecydowanie powyżej przysłowiowego pół litra.
A zabawa? Trzeba będzie pewnie na nią
zaczekać do przyszłego roku.
Warto jednak czekać, umilając sobie
to czekanie polerowaniem chromów, a tych ci w Gwieździe nie
brakuje.
A moja miłość do Gwiazdy? Kiedyś Skaldowie śpiewali :" Nasza miłość jak wiatr halny". Tak to chyba coś takiego, bo przecież
Nasza miłość jak wiatr halny
zawsze zimą nas rozdziela,
zawsze zimą nas rozdziela,