sobota, 19 sierpnia 2017

Taki pejzaż

Rośnie nam pejzaż za pejzażem
ziemia co chwilę zmienia twarze
pejzaż zawiły jak poemat
a temat taki zwykły temat

Pejzaż horyzontalny
horyzont różny niebanalny
człowiek jak stwórca nieobliczalny

Rosną budowle na ugorach
jest tylko jutro nie ma wczoraj
wiatr targa wiechy coraz to nowe
i coraz większa trwa budowa

                           Wiesław Dymny

Jest tylko jutro nie ma wczoraj - napisał ładnie Wiesław Dymny a piwniczni artyści śpiewając  w rytm muzyki skomponowanej przez Jana Kantego Pawluśkiewicza stworzyli kolejne arcydzieło.
Ja w każdym razie jestem zachwycony i nucę „Pejzaż” w chwilach gdy mi się nic nie chce dla motywacji, lub wtedy gdy jestem gotów na wszystko i wtedy jako formę zachwytu nad światem. Mnie to autentycznie pomaga.
Czy przedstawiciele pewnej agencji reklamowej też byli zasłuchani w pieśń o tym, że nie ma wczoraj, tworząc swoje słynne hasło reklamowe napojów Tiger – chrzanić to co było, ważne to co będzie?
Z pewnością nie, bo po wizycie w Piwnicy świat zawsze widzi mi się piękniejszy a i we mnie wzbiera chęć by do tej piękności dołożyć swoje trzy grosze.
Copywriterzy zagrali raczej jakąś fałszywą walutą.
Czy nie ma już świętości?
Zadaję sobie tak postawione pytanie, zwłaszcza po ostatnich wypowiedziach jednego z arcybiskupów.
Przykład idzie z góry lub ryba psuje się od głowy.
Dla mnie polityka to szambo a cytując najbardziej znanego ojca dyrektora – Nie nazywajmy szamba perfumerią.
Po co więc ten cały ozdobny wstęp?
Ano po to, że odbyłem podróż w teraźniejszość która dla mnie jest powrotem do przeszłości i okazało się, że czasem wczoraj jest o wiele ciekawsze od jutra.
Wracam wspomnieniami  do mojego domu w Gorcach. Stara chałupa remontowana w każdej wolnej chwili i za pomocą każdego wolnego grosza przeszła w inne ręce.
Było to jakieś pięć lat temu i oznaczało dla mnie koniec pewnej epoki i rozpoczęcie nowego innego życia, trochę po pięćdziesiątce.
Z mniejszym bólem pozbywałem się domu widząc, że trafia w ręce pasjonatów wędrówek, ludzi zakochanych w górach.
Potem nie miałem odwagi pojechać tam by oglądać jak inna dłoń gładzi wybłyszczoną z upływem lat mosiężna klamkę, a tuje przycinane są na inną modłę
Sam zresztą miałem dużo pracy przy nowym nabytku tak, że ten brak wyjazdów nie odbierał mi chęci do życia.
Grom z jasnego nieba uderzył mnie dwa lata temu, dokładnie pierwszego stycznia.
Dom na wskutek jak to napisano w protokole „ splotu nieszczęśliwych zdarzeń„ spłonął doszczętnie, tak jak doszczętnie płoną stare drewniane domy.
Czego nie strawił ogień, rozebrali ludzie i tak skończyła się prawie studwudziestoletnia historia domu.
Z podesłanych zdjęć wyzierał smutek, beznadzieja i krzyk rozpaczy.
Minęło dwa lata kiedy w końcu dane mi było być w okolicy. Niczym na wiejski cmentarz udałem się na teren który pozostał po domu którego już nie ma.
Poprzez uchyloną furtkę która jakby zapraszała do wejścia, ostrożnie zajrzałem do środka.
Pozostała gliniana piwniczka, pracowicie wysklepiona za pomocą rzecznych kamieni, obsadzonych na glinie. Podawane z niej piwo miało zawsze właściwą temperaturę.. Teraz spalone drzwi nie pilnują właściwej temperatury, zresztą kto miałby tam wkładać piwo?


Murowana łazienka ze szczątkami nowoczesności stoi mocno okopcona, daleka od elegancji glazury i chromów armatury. Ktoś wrzucił tam okno które cudem nie spłonęło, aby nie rozmokło w czasie wiosennego deszczu. Dla kogo ma pozostać suche? Chyba i ono samo tego nie wie.
A poza tym betonowe wylewki które kruszą się od deszczu mrozu i piekielnego słońca. Pomiędzy nimi kiełkują dzikie drzewa a niektóre mają się już całkiem dobrze.
Niczym dżungla, zieleń wchodzi na resztki domu. Leśne maliny porastają wypielęgnowany kiedyś trawnik a ocalały z pożogi taras cały pokryty jest winoroślą, kiedyś misternie przycinaną dla lepszych zbiorów. Teraz kiści nie widać za to nadmiar liści oplata dokładnie, samotnie stojący i niepasujący do otoczenia taras. Kamienny grill ledwo wystaje z burzy traw i tylko wysoki komin świadczy o jego lepszych dniach. O chwilach kiedy na ruszcie opiekały się pstrągi z okolicznych hodowli.


Pośród samosiejek, traw i zwyczajnych pokrzyw jak jakiś kaprys stwórcy przebija się cis, jakiś wybujały jałowiec, parę srebrnych świerków i złociste tuje. Tworzy to w sumie jakąś eklektyczną całość, jest też świadectwem tragedii która się wydarzyła.
Im dłużej przebywałem na tych zgliszczach tym bardziej chciałem doświadczyć przeszłości.
Mocno wzruszyłem się na widok kołowrotka który kiedyś zdobił poddasze.
Trochę jedynie nadpalony mógłby jeszcze dożywać swych dni w suchym miejscu. Ktoś zdecydował jednak inaczej.
Dalej, spomiędzy kawałków gruzu wystawało drewniane skrzydło. Co prawda zeszło z niego złotko ale kształt anielskiego upierzenia był bardzo dobrze rozpoznawalny.
Sięgnąłem po nie. Poddało się łatwo i okazało się że poza połową skrzydła nie ostało się nic. Kiedyś była to cała kapela aniołów z instrumentami.



- Oj aniele, aniele. Miałeś pilnować domu, a ty zagapiłeś się wtedy gdy trzeba było twojej czujności. Może w próżności swojej zachwyciłeś się pozłotką skrzydeł? A może mieszkańcy domu nie zrozumieli twego ostrzeżenia? Może krzyczałeś zbyt cicho jak na ludzkie ucho? A może po prostu utraciliśmy te umiejętność słuchania aniołów stróży, bo tradycyjną rolę stróży przejęli ochroniarze z agencji ochrony? 
Może za każdym razem gdy dzieje nam się coś niedobrego, powodem jest zbyt słaby krzyk tych naszych aniołów opiekunów?
Może, może, może.
Utraciliśmy tę potrzebną umiejętność słuchania przyrody. Gorzej, każemy jej milczeć w imię bieżących zysków i kalkulacji. Tak jakby nie było jutra, wczoraj było nieważne a liczyło się tylko dzisiaj. Tylko tu i teraz, w przeliczeniu na kurs franka.
A pejzaż horyzontalny?
Kto ma teraz czas by gapić się na horyzont?
Mój pies i kot czynią to pasjami, ale to już zupełnie inna historia