Pan Nieistotny otworzył pokrywę
laptopa, następnie połączył się z internetem i odebrał pocztę.
Tradycyjnie.
Od dłuższego czasu jakiś chiński
przedsiębiorca proponuje mu sprzedaż dużych granitowych płyt.
A może to nie są płyty tylko
nagrobek do samodzielnego zrobienia?
Taka południowoazjatycka odmiana IKEI.
Tylko, że Panu Nieistotnemu nie
spieszy się do ostatecznych rozwiązań. Bo na przekór temu co
powszechnie zwykł był twierdzić, nie widział jeszcze wszystkiego.
Ta lista rzeczy których nie dane mu
będzie zobaczyć ani doświadczyć na przekór logice rośnie a nie
maleje z wiekiem.
Kiedy opadną już łuski z oczu
dowiadujesz się, że wyżej dupy nie poskoczysz i że większość
to były młodzieńcze marzenia które zadziwiająco długo plątały
się wokół ciebie.
Może ten czas plątania powinno się
uważać za jakąś formę sukcesu?
Oprócz listy rzeczy które znajdują
się poza zasięgiem Jana Marii, powstała i powiększa się druga
lista. To lista osób które jak mówi Andrzej Mleczko – mogą go
pocałować w dupę.
A propos tej wymienionej w ostatnim
zdaniu części anatomicznej.
Ostatni mail to propozycja bezpłatnej
dostawy pewnej małej niebieskiej tabletki, która ponoć rozwiązuje
wszystkie problemy życiowe mężczyzny.
Jakby całe życie polegało na
pieprzeniu. Nie będzie kłamał, że tak przez chwilę je sobie
wyobrażał.
Potem zrozumiał, że zaszła pomyłka,
to życie bywa popieprzone.
Za oknem deszcz na termometrze, około
dziesięciu stopni. Pogoda z gatunku barowych.
A poza tym jeszcze jeszcze w zielone
gramy jeszcze nie umieramy, pisała Ta co niestety już nie żyje.
Wylogował się pozostając pełen
podziwu dla Młodszego, który nie zjadł całego transferu danych
wynikających z abonamentu.
Potem wyszedł z domu nie zapominając
oczywiście by pocałować na pożegnanie Najważniejszą.
Najważniejsza dosypiała jeszcze,
łapczywie łapiąc ostatnie kwadransy snu, który wtedy ponoć
smakuje najlepiej.
Wsiadł do samochodu, przekręcił
kluczyk i kiedy silnik zaczął pracować, włączył światła
mijania.
- Cholera jasna - znowu zapomniał.
Od połowy ubiegłego tygodnia zbiera
się do wymiany żarówki w reflektorze, zawsze jednak niechęć do
tego ginekologicznego grzebania pod maską zwycięża nad rozsądkiem.
Pewnie dzisiaj przy tym deszczu też
tego nie zrobi.
Wycieraczki zaczęły miarowo pracować
zgarniając wodę na boki. Szybko zaparowała szyba więc włączył
nawiew na przednią szybę, a potem delikatne podgrzewanie.
W tle leciało radio, ale jak co dzień
nie zwracał uwagi na słowa i melodie.
Pogrążył się we własnych myślach,
a dzisiaj miał o czym myśleć.
Wydarzenia wczorajszego dnia, wybuchły
nagle i niespodziewanie. Impet wybuchu był tak wielki, że większość
uczestników zdarzenia zaczęła tracić nad nim kontrolę.
Jan Maria w ostatniej praktycznie
chwili wybiegł z domu i wsiadł do samochodu. Ruszył ostro. Koła
wyrzuciły spod siebie drobiny szutru. Po dwustu metrach wjechał na
asfaltową drogę i znacząco przyspieszył. Uchylił jedną szybę,
a kiedy tego było mało, opuścił następną. Chłodne powietrze
owiewało paląca twarz i pulsujące skronie. Kiedy i tego okazało
się mało wystawił głowę przez okno i w takiej pozycji prowadził
samochód. Jechał pośród pól, łąk i tych wszystkich wiejskich
jesiennych klimatów. Zaczęło pomagać. Powoli puszczały emocje a
ciśnienie wracało do normy. Otrzeźwiał na tyle by zdać sobie
sprawę z tego, że nie zabrał żadnego ze swoich dwóch telefonów
komórkowych
Teraz kiedy rozsądek znów przejął
kontrolę nad ciałem zaczął odczuwać ich brak.
Porzucić wszystko i wybiec z domu.
Ileż to razy rozważał ten scenariusz w chwili zwątpienia.
A kiedy wybiegł już na pierwszym
skrzyżowaniu nie wiedział w którą stronę skręcić.
Uciekać to proste. Teraz trzeba wrócić
by znów zmierzyć się z problemami, Które stają się jeszcze
większe.
Wracał więc by wziąć się z nimi za
bary.
Kiedy mijał wiejski kościółek,
zdecydowanie zatrzymał samochód. Wszedł na brukowaną ścieżkę.
Główne drzwi były zamknięte, ale nie odpuścił.
Poprzez drzwi do zakrystii dostał się
do środka. Kościelny zwijał jakieś białe szaty. Spytał go czy
może na chwilę, ten kiwnął w geście przyzwolenia.
Siadł w pierwszej ławce i spojrzał
przed siebie.
Ze złoconego ołtarza spoglądała na
niego zbolała twarz wiszącego na krzyżu Chrystusa.
- Zawaliłem – powiedział do Niego i
do siebie – A może tylko nie miałem wystarczającej cierpliwości
by to wszystko wytrzymać? Nie chcę się wybielać, ale nie wyszło
to dobrze.
Sam zaskoczył się potokiem myśli
które przewalały się przez jego umysł, w pewnym coraz bardziej
skoncentrowanym porządku.
Powoli spływał do niego spokój,
później umiejętność, logicznego myślenia, w końcu pomysł na
rozwiązanie.
Z rozmyślań wyrwał go kościelny,
który zaczął rozpalać świece. Zaraz te zaczął się ruch gwar
przygotowań
Jan Maria lubi te chwile, kiedy w
ciszy takiego małego drewnianego kościółku słyszy bicie
własnego serca.
Szuka takich chwil i takich miejsc.
Rzadko szuka, przyznał to już w
pierwszych słowach.
Wyszedł z kościółka zamykając za
sobą skrzypiące drewniane drzwi. Kiedy wsiadał do samochodu
rozdzwoniły się dzwony w pobliskiej dzwonnicy.
Uruchomił silnik i wjechał na
asfaltową drogę. Do domu było ze dwa kilometry.
Kiedy wszedł do środka działał już
na chłodno, zgodnie z wymyślonym w kościelnej ławce scenariuszem.