środa, 20 września 2017

Mówią że...

Mówią, że to co cię nie zabije to cię wzmocni.
Banał i bzdura.
Po kolejnym potknięciu, powinienem samotnie i z łatwością dźwignąć pień starego dębu, albo przynajmniej samochód z pasażerami. Powinienem być herosem, tytanem i supermenem w jednym.
A mnie każde kolejne takie doświadczenie dociska do ziemi coraz bardziej.
Nie, nie wzmacniają mnie te ostatnie niepowodzenie.
Które to z kolei w jednym tylko temacie?
Czwarte? Nie, to już niestety piąte. Piąte.
Zakładałem najwyżej jedno. Dlatego po nim powtórzyłem sobie banał o wzmocnieniu. Drugie dobiło mnie najmocniej obniżając samoocenę.
Po trzecim, niczym Tewje Mleczarz ze „Skrzypka na dachu” podniosłem oczy do góry i bezczelnie zapytałem :
- Dobry Boże, czy mocno zaburzyłoby to Twój boski plan, gdybym na tym polu nie notował kolejnego niepowodzenia?
Wyszło na to, że chyba by zaburzyło.
Po ostatnim zastanawiam się czy ciągnąć sprawę dalej to ma jakikolwiek sens?
Przygięło mnie do ziemi tak, że zauważyłem swoje mocno znoszone buty.
-Pora by je zmienić – pomyślałem - Jakoś nawet nie było czasu o tym ostatnio pomyśleć.
Czy to ma jakiś sens?
Wszystko wydaje mi się jakieś takie szare i pozbawione głębszego sensu.
I pewnie przyszło by nauczyć się rozpoznawać wszystkie odmiany szarości, gdyby nie Żona.
Ona w tej chwili ma więcej wiary, niż ja w swoje możliwości.
Ciekawe to, bo dotychczas to ja musiałem dzielić z nią mój optymizm.
Optymizm? Gdzież on się podział?
Ktoś powie, że to tylko jesienne przygnębienie.
Nie, nie. To nie ma nic wspólnego z jesienią. Chociaż z porami roku zwłaszcza tymi uciekającymi już tak.