niedziela, 3 września 2017

Leniwy poranek


Ludzie, zazdroszczę wam  tego luzu.
W pewnych rejonach Polski mówi się zazdraszczam, co mnie dodatkowo rozczula. Broń boże nie wyśmiewam regionalizmów w krainie wychodzenia na pole a nie na dwór. 
Zazdrość zaś jest taka sama na polu jak i na dworze. 
Najważniejsze zaś by zazdrość była twórcza i motywująca a nie destrukcyjna. 
- Pospałbyś dłużej w niedzielę  - sugerowała żona - przecież masz wolne.
Wieczorna rozmowa z koleżanką małżonką odbyła się przy równie wieczornym winku, a więc odniosłem wrażenie, że podołam złożonej nieco wcześniej deklaracji. 
- Spróbuję. 
Wino poszło, baśń się baje lecz nie szybko rzecz się staje.
Wypity alkohol, choć w rozsądnych ilościach, szybko skierował mnie w objęcia Morfeusza.
Otworzyłem jedno oko by ocenić sytuację. Leżałem czy może raczej w połowie siedziałem w wygodnym fotelu, przykryty polarowym kocem przez troskliwą małżonkę. Na ekranie włączonego w dalszym ciągu telewizora jakaś para nieudolnie symulowała akt seksualny, nad wyraz głośno przy tym jęcząc. 
Nie wzbudziło to mojego głębszego zainteresowania a jedynie było informacją, że z pewnością jest po północy.
Wyłączyłem tv i po krótkich ablucjach udałem się na spoczynek.
Jakoś tak rozbudziłem się przy okazji i zamiast zapadać w fazę REM, zacząłem dręczyć się tym co stało się kiedyś tam w odległej przeszłości. W wynajdywaniu powodów do zmartwień to ja mam chyba czarny pas.
Zasnąłem jednak po dłuższej chwili i kiedy wreszcie poczułem błogość tego stanu, usłyszałem ciche miauknięcie, to kot który chciał wyjść. Spojrzałem na zegarek, była 4.05.
Świadom danego żonie słowa, zbagatelizowałem kota i leniwie odwróciłem się na drugi bok. Kot jakby wyczuł moją intencję i miauknięcia odezwały się z drugiej strony. Już nie były takie ciche i przymilne. Dźwięk był taki  natarczywy, jakby za chwile kocie zwieracze miały puścić.
- Sam będziesz winien nieporządku - zdawał się ostrzegać kot.
Wypuściłem bestię, napiłem się wody, odwiedziłem łazienkę i na powrót wsunąłem się do łóżka. 
Łóżko nie było już takie przyjazne, łóżko ziało chłodem.
Trzeba wszystko zaczynać od nowa - pomyślałem zrezygnowany, naciągając kołdrę na nos. 
Kot załatwił widać co trzeba i przy okazji odwiedził kilka sąsiednich posesji. 
Chwilę siedział przed zamkniętymi drzwiami na taras  a potem wskoczył  na parapet pod oknem mojej sypialni.Zaraz też poprzez uchylone okno dało się słyszeć śpiewny choć nie mniej niecierpliwy głos kota.Towarzyszyło mu drapanie pazurami w moskitierę. 
Zdenerwowany już nieco zamknąłem okno.
- Chciałaś cholero to korzystaj z wolności - powiedziałem raczej do siebie.
- Piąta piętnaście - odczytałem z elektronicznego budzika.
O śnie nie było już raczej mowy, zacząłem więc zastanawiać się nad tym do której godziny powinienem leżeć by w oczach żony zacząć leniwą niedzielę, w sposób nieco wyluzowany.
- Siódma? Siódma piętnaście, czy może wpół do ósmej? Do samej ósmej to chyba nie wyleżę.
Przed oczami powtórnie zaczęły przewijać mi się obrazki z niepowodzeń ostatniego tygodnia. Czułem zażenowanie.
Tym różnię się chyba od szpicy czyli awangardy tego narodu, który celebrację wszelkiego rodzaju niepowodzeń i klęsk doprowadził do mistrzostwa świata. 
Nie wiem czy na jawie czy we śnie przeżywałem to wszystko, faktem jest, że po otwarciu oczu zobaczyłem siedzącego przy łóżku psa. Pies zamerdał ogonem zaraz kiedy nasze spojrzenia spotkały się. 
Natychmiast tez poderwał się i podbiegł do okna na taras, pukając pazurami w szybę . 
Nie zareagowałem, pilnując tego by dzień rozpoczął się leniwie.
Pies zakręcił się wokół własnego ogona i wpadł do sypialni. Zaskomlał i skierował się na powrót do okna. 
Nie doczekałem trzeciego nawrotu i wstałem by wypuścić psa.
Przez uchylone okno wsunął się najpierw kot a zaraz wyszedł pies.
Stanął na tarasie, spojrzał w lewo i za raz też spojrzał w prawo. Upewniwszy się, że jest zbyt wcześnie na wyjście wrócił do domu. 
Zamknąłem drzwi tarasowe i stąpając powoli po zimnych płytkach podłogowych,  wróciłem do pokoju.
Zanim położyłem się w łóżku, sprawdziłem czas - Szósta dwadzieścia. 
W tych okolicznościach przyrody to leżenie do siódmej uważać będę za szczyt luzu.
Ciężko zmęczony tak zwanym dolegiwaniem udałem się do łazienki.
- Wybacz Kochanie, nic nie będzie z mojej wczorajszej deklaracji. Ja chyba naprawdę nie potrafię leniwie wypoczywać.
Może to dar który nie jest dany wszystkim?
Może to ... może. 
Już pod prysznicem miałem zaplanowany cały dzień.
Potem pozostało tylko odhaczać punkt po punkcie. 
Nie zadzwonię do nikogo ze znajomych przed jedenastą bo wiadomo niedziela, ludzie lubią pospać. 
Ech, poszwendać się w piżamie po mieszkaniu, wypić kawę zostawiając byle gdzie kubek po napoju.
Nasze kubki już dawno leżą równiutko w zmywarce.
- Co ja będę robił na emeryturze? - spytałem żony, nie oczekując odpowiedzi.
- Żyjąc tak jak żyjesz, możesz jej nie doczekać - odpowiedziała żona - Więcej luzu.
- Więcej luzu? Powiedz to psu i kotu. Pogadaj też z tym moim poczuciem winy, żeby mnie nie zadręczało z byle powodu, bo prawdziwego powodu brak.
- To może ty powinieneś udać się do specjalisty?  - spytała ostrożnie.
- Nic mi takiego nie jest bym, musiał chodzić do psychiatry lub psychologa.
Szybkość zanegowania propozycji żony nasunęła mi po chwili myśl, że być może nie jest to taki głupi pomysł.